czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział III



Pociągnęła go na siebie. Wahał się, ale tylko przez moment. Wysłał energie Vi do drzwi i zamknął zamki. Carolyne była zbyt pochłonięta tym co czuła by zwracać uwagę jak to zrobił, cieszyła się gdy usłyszała szczęk przekręcanych zamków, że nikt im nie przeszkodzi. Zalało ich morze pragnienia, które domagało się spełnienia tu i teraz. Całował ją namiętnie, gwałtownie i głęboko, a ona wychodziła mu naprzeciw.  Zanurzyła dłonie w jego gęstych włosach i szarpnęła lekko ku sobie. Usłyszała pomruk rozkoszy z jego gardła. Chwyciła koszulkę i ściągnęła mu przez głowę. Palcami dotykała  mięśni cudownie drgających pod złotą  skórą. Na ramieniu do łokcia, miał wytatuowanego czarnego smoka w kształcie litery s. Przesunęła głowę i przejechała po nim językiem. Wiedziała, że krew się w nim gotuje. Zsunęła dłonie niżej i zaczęła walkę z paskiem od jeansów. Nadian nie miał tyle cierpliwości. Gdy ściągnął z niej żakiet jednym ruchem silnych dłoni rozszarpał koszulkę na środku. Gdy zobaczył, że nie ma na sobie biustonosza jęknął gardłowo. Uśmiechnęła się. Był u kresu wytrzymałości. Jej piersi stwardniały gdy wpatrywał się w nie nieprzerwanie. Ujął je w dłonie i zanurzył w nich twarz. Zaróżowione sutki same wpychały się  w jego usta. Ciemne otoczki zdradzały targające nią pożądanie. Gdy zaczął ssać prawą pierś krzyknęła. Przerwał i popatrzył na jej twarz.
- Jesteś piękna wiesz?
 Zaprzeczyła głową.
- Jesteś... najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek spotkałem.
To co zobaczyła w jego oczach sprawiło, że uwierzyła mu od razu.
- Och Nadianie – podniosła się do jego ust, ale otrzymała tylko skromne muśnięcie. Zerwał z niej spodnie i figi. Stopami zsunęła  skarpetki. Nadian szybko pozbył się spodni i bokserek. Gdy poczuła na sobie jego ciężar, pomyślała że umiera. Nadian znów powrócił do kuszących wzgórz i zaczął przygryzać sutki zębami. Otoczył go silny fiołkowy zapach. Zachłysnął się nim. Carolyne wbijała mu paznokcie w plecy.
- Nadian. Proszę – wydyszała. Nie była przygotowana na takie pieszczoty. Drżała to z zimna, to z gorąca. Jej ciało pokrywało się gęsią skórką, by za chwilę znów wycisnąć z siebie krople potu. Jedną ręką pieścił jej pierś, a drugą zsunął w dół brzucha. Gdy kolanem rozsunął nogi znów westchnęła. Jego sprawne i szybkie palce powędrowały w najciemniejsze zakamarki ukryte dla świata i przekroczyły granice rozsądku. Carolyne nie mogąc uwierzyć, że to robi oderwała jego głowę od piersi i dłońmi pchnęła w dół. Zrozumiał. Wyjął palce i zarzucił sobie jej kolana na ramiona. Wessał się w nią  z taką zachłannością, że poczuła iż zaraz eksploduje. Nogi drgały jej rytmicznie przy każdym muśnięciu językiem. Nadian lizał z szaleńczą prędkością, mocno i zachłannie. Nie powstrzymał się i wszedł do jej umysłu.
Pragnę cię – usłyszała jego głos w swojej głowie.- Jesteś moja, jedyna. Na zawsze.
W odpowiedzi wyszeptała:
- Więc weź wreszcie to czego pragniesz.
Podciągnął się na rękach, aż  jego penis znalazł się na wysokości jej ust. Objęła członek dłonią, pomimo tego, że już był twardy i gotowy, wsunęła sobie do ust. Gdy zaczęła ssać Nadian zawarczał jak dziki kot i naparł na nią. Czuła go głęboko w gardle i zszokowana stwierdziła, że sprawia jej to ogromną przyjemność. Nagle członek Nadiana zaczął drżeć.
- Dość! - krzyknął i wyrwał się. Potem od razu wsunął się w nią i zaczął się poruszać w tył  i w przód. Znów pociągnęła jego głowę w górę i wcisnęła ją w swoje piersi. Gdy poczuła usta na sutku w jej umyśle błysnęło światło zalewając  duszę jasnością. Wznosiła się galopem na wyżyny na które dotychczas nigdy z nikim  nie dotarła. Nadian wciąż się w niej poruszał, ale czuła, że oboje są już u kresu podróży. Gdy usłyszała swój przeciągły krzyk i głośne jękniecie Nadiana, rozkosz rozlała się w niej wraz z jego nasieniem. Mocno wtuleni w siebie poddali się temu, razem przemierzając niebo i nieznane dotychczas światy. Muzyka ich serc rozbrzmiewała najpiękniejszą melodią. Carolyne instynktownie zacisnęła uda wokół Nadiana. Zadrżał i opadł na nią wstrząsany orgazmem, ale wsparł się na rekach.
- Proszę, całym ciężarem – wychrypiała . Posłuchał. Znów jęknął gdy otoczyła rękami jego plecy i przycisnęła mocno do swojego ciała. Czuła usta na swojej szyi i kropelki potu spływające mu z ramion. Poddała się magicznej chwili i polizała słoną kroplę.
- Jesteś pyszny.
- Carolyne – w głowie miał tylko jedno, wgryźć się w nią i poczuć tą słodką krew na swoich kubkach smakowych. Nigdy nie czuł takiego pragnienia. To zawsze było zwykłym odżywianiem się, które zapoczątkowali w drodze ewolucji  przed tysiącami lat jego przodkowie, chcąc przetrwać na nieznanych światu wyspach.
- Co ?- spytała wystraszona. Straciła całą odwagę. Rozkosz, którą odczuwała zamieniła się w gulę w gardle. Będzie tak jak z Philem, nie wystarczyła mu, dała za mało. Poczuła wzbierające w oczach łzy.
- Zabijasz mnie kobieto – wymruczał – jedno twoje spojrzenie, wtedy w zaułku i straciłem na wieki dla ciebie głowę. Uwielbiam cię. - Podniósł się na łokciach chcąc spojrzeć w jej piękne oczy.- Kochanie? Płaczesz? - otarł kciukiem spływające łzy, a potem je scałował.
- Nie. Tzn tak. Nie. Myślałam przez chwilę, że ... Nie wiem. - łkała.
- Co myślałaś? - zapytał zbyt ostro. Zawisł nad nią jak pająk, osaczył spojrzeniem jak pajęczyną.
- Proszę nie – uciekła wzrokiem.
- Mów! - warknął i zbeształ się w duchu za to.
- Myślałam, że nie byłam dobra. By dać ci rozkosz. Tak jak ty mi. Phil zawsze powtarzał... - zamilkła. Jego oczy rozbłysły złotymi plamkami gniewu, ale nagle złagodniały.
- Nie jestem Philem. Dałaś mi taką rozkosz, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie zaznałem. - uśmiechnął się i zamknął jej usta pocałunkiem.

Nie wiedziała ile minęło czasu, może kwadrans gdy zawibrowała jego bransoletka.
- O cholera...mam naradę. - podniósł się z łóżka i wpatrywał w Carolyne, która leżała z leniwym uśmiechem. Pochylił się i pocałował ją w czoło.
- To gdzie będzie to moje mieszkanie? Nadal masz tu jedną sypialnię - zapytała.  Objął dłonią jej kark i uścisnął.
- Nawet o tym nie myśl – pochylił się i skubnął zębami jej szyję. - usłyszał jej dźwięczny śmiech.
- Bądź tu jak wrócę – Zwróciła uwagę, że zabrzmiało to jak rozkaz. Ale zdążyła już zauważyć, że taki był. Władczy. Silny. Męski. Pierwszy raz nie odebrała takich słów jako ograniczających jej wolność.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Niestety ja muszę. - Podniósł się z kanapy i nagi zaczął zbierać swoje ubrania.
- Podobałeś mi się w czarnym ubraniu. Ta marynarka do ciebie nie pasuje.
Odwrócił się do niej.
- Pożyczyłem. By wyglądać schludnie i kompetentnie podczas wizyty na posterunku. - Puścił do niej oko.
- Nigdy więcej tego nie rób.
Zasalutował palcami i zniknął w łazience. Opadła szczęśliwa na łóżko i uświadomiła sobie z wyrzutami, że przez cały ten czas nie myślała o  Heavenie.
 Gdy po kilku minutach Nadian wyszedł z łazienki ubrany w czarne wojskowe buty, spodnie bojówki i czarną bluzę, zapomniała nawet jak się nazywa. Jego widok budził w niej jedno. W samym swetrze podeszła do Nadiana. Jego oczy przewiercały na wylot duże dziurki swetra zatrzymując się na ciemnych otoczkach wokół piersi.
- Nie masz litości wiesz? - syknął.
- Potargałeś mi koszulkę .
- Och, a więc to moja wina? Kupię ci tysiąc koszulek.
- Po co, aż tyle? - mruknęła zmysłowo.
- Żebym mógł zdzierać je z ciebie bez wyrzutów sumienia. – Przyciągnął ja do siebie i pocałował.-  Muszę iść. Przyśle do ciebie Sarę.
- Okej, dziękuje.
Oderwała się od niego i skierowała się do łazienki.
- Idziesz pod prysznic?
Odwróciła się na pięcie.
- Mogę?
- Oczywiście – oparł dłonie o ścianę i ostentacyjnie uderzył w nią głową kilka razy.
Roześmiała się i zniknęła za drzwiami. Gdy usłyszał szum wody w kabinie zmusił się by wyjść.

            Gdy Nadian zszedł do sali narad wszyscy już na niego czekali.  Zdumienie malowało się na ich twarzach. Chyba nigdy się nie spóźnił. Jedna kobieta była w stanie złamać jego żelazną zasadę punktualności. Uśmiechnął się, gdy uświadomił sobie jak mu z tym dobrze. Na dworze słońce kończyło swoją wędrówkę po Nowym Orleanie. Czekała ich kolejna noc, ale tym razem naprawdę mieli sporo do roboty.  Chciał za wszelką cenę znaleźć słabych, którzy poddali się pragnieniu stając się zbuntowanymi. To były tylko przypuszczenia, a podobne zjawiska  miały miejsce odkąd istnieli na ziemi. Nasiliły się kilkadziesiąt lat temu. To wtedy opuścili Ukryte Wyspy znajdujące się w granicach trójkąta Bermudzkiego. Niestety teraz znów sprawował tam władzę Arcanos, który już kilkaset lat wcześniej  stwarzał pierwsze pułapki iluzji i zwabiał w nie statki i samoloty, a co za tym idzie ludzi. I póki tak się działo na Ukrytych Wyspach, Nadian nie wiele mógł zdziałać. Ale na początku XX wieku zgromadził przy sobie kilkunastu braci, którzy tak jak on, nie hołubili teorii Darwina, że „przetrwają silniejsi” . Uważał, że pomimo tego, że są silniejsi niż zwykli ludzie, oba gatunki mają prawo godnie żyć razem na ziemi.  Stali się wojownikami. Trenowali ciężko, zarówno siłę fizyczną jak i energię Vi. Mordercze ćwiczenia przyniosły po kilkudziesięciu latach niesamowite efekty. Bez specjalnego wysiłku byli w stanie samą siłą umysłu zamaskować Ukryte Wyspy, a co za tym idzie chronić gatunek ludzki, który jeszcze nie posunął się tak daleko do przodu na drodze ewolucji jak oni. Gdy to się udało, walczyli  kilka razy  by przejąć  władzę, ale mimo wszystko było ich za mało. A potem gdy Arcanos porwał  Sarę, a ona  zapłaciła za to najwyższą cenę, odstąpił od walki o władzę i przeniósł się do Nowego Orleanu wraz z tymi, którzy uznawali ustalone setki lat temu prawa swoich przodków. Teraz popatrzył na swoich przyjaciół i jak zawsze przed naradą skłonił przed nimi głowę, odpowiedzieli mu tym samym. Byli nie tylko jego ludem, byli przyjaciółmi i oddałby za nich życie. I choć łączyła ich ogromna zażyłość, trzymał się mocno ceremonii ukłonu, bo byli przede wszystkim wojownikami i należał im się szacunek.
- Wezwałeś nas – powiedział Lonuc.
- Tak. Mamy trzecią ofiarę. - Zaczął od konkretów i od najłatwiejszego. - Znów została tylko głowa. To na pewno nie nasi. Obawiam się, że nie jesteśmy już w Nowym Orleanie sami. Nasze działania mające na celu ograniczenie wycieczek w okolice Ukrytych Wysp przynosiły efekty, ale nasz wróg postanowił wyjść z ukrycia. Liczyłem na to, że nasi pobratymcy wrócą do zwykłego sposobu odżywiania się naszego gatunku. Niestety wszystko wskazuje na to, że albo ktoś z własnego wyboru wyniósł się z wysp do miasta w poszukiwaniu pożywienia, albo jest to zamierzone działanie Arcanosa, będące odwetem za odcięcie ich od zwyczajnych ludzi.  Nie wyczułem na miejscach zbrodni żadnej energii Vi. Nie tylko nie naszej, żadnej.
- Dziwne – odezwał się Mariad – jesteś pewien?
- Tak – Nadian usiadł – od policji wiem o dwóch zabójstwach. Pierwsze ponad trzy tygodnie temu. Oglądałem dziś zdjęcia z miejsca zbrodni i nie wyczułem na nich kompletnie nic.
- Czy to możliwe? - zapytał Kolio.
- Julian? - Nadian przekierował pytanie.
-Teoretycznie rzecz biorąc nie. Przynajmniej tak było do dziś.  Jednakże cały czas się rozwijamy. Przypuszczam, że nie tylko my prowadzimy treningi energii Vi, Arcanosa już dawniej zdumiewała nasza moc i siła umysłu.  Tylko dlatego, że poniósł klęskę gdy odbijaliśmy Sarę, pozwolił nam opuścić wyspy i wyzwolić się spod jego władzy. Ale to tylko mogło potwierdzić jego przypuszczenia, że nasze zdolności mogą ewoluować. Jeśli i on i jego podwładni ćwiczyli dość intensywnie być może osiągnęli nasz poziom Vi i zamaskowali swoją obecność na miejscu zbrodni.
- Jeśli było by to prawdą, możemy być na straconej pozycji - rzucił Nikolaj.
- Niby tak – odezwał się Constantin – ale mnie martwi bardziej, co to może oznaczać.
Nadian wymienił spojrzenie z Constantinem.
- Sugerujesz, że Arcanos coś szykuje? - obawa w jego głosie była minimalnie wyczuwalna. To on był ich Przewodnikiem, musiał być silny i być dla nich podporą.
- Nie możemy tego wykluczyć. Trzy typowe morderstwa wskazują na zbuntowanych, ale gdyby chodziło o pożywienie się, starali by się ukryć zbrodnie, a nie podać nam je na tacy.
- Możesz mieć rację – odezwał się w końcu Aleksiej. Od początku narady milczał i tylko przysłuchiwał się im jak dziki kot tropiący swoją zdobycz. Nie, żeby było mu głupio za nocne zachowanie. Raczej czekał na ponowne poruszenie tematu patroli. Postanowił, że to on będzie towarzyszył Sarze. Nie mógłby zaufać, jeśli chodziło o nią nikomu, oprócz Nadiana. A już na pewno nie Kolio. Jego oczy rozbłysły srebrnym światłem i warknął złowrogo. - To może być celowe działanie by nas sprowokować do pokazania się.
- Zemsta? - spytał poważnie Catalin.
- Zemsta. Urażona duma własna Arcanosa. Nigdy nie uwierzyłem, że pozwolił nam tak zwyczajnie odejść i tu żyć. Upokorzyliśmy go choć nie odnieśliśmy pełnego zwycięstwa. Musiał pozwolić nam odejść i uznać, że to my jesteśmy silniejsi jeśli chodzi o kierowanie energią Vi. Wie, że nie wywoła nas inaczej niż zabijając ludzi.
- Jeżeli tak jest, złamał warunki ugody – zauważył rzeczowo Kolio. Aleksiej parsknął złowrogo.
- Nie rozśmieszaj mnie, myślisz, że dla kogoś takiego jak Arcanos honor i dane słowo mają znaczenie?
- Jest jednym z nas – odparował Kolio.
- Nie! Nie jest i nigdy nie będzie. Zapomniałeś co zrobił Sarze? - Aleksiej już zerwał się na równe nogi. Kolio wstał . Przewiercali się na wylot wzrokiem, wzbudzając wokół siebie energię Vi.  
- Ej chłopaki – warknął Nadian – dosyć. Mamy o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż zabawa w średniowiecznych rycerzy i damy serca .
- Na przykład twoją panią porucznik? - zapytał złośliwie Aleksiej. Gdy wpadał w gniew, nie panował nad sobą i wtedy popełniał najwięcej gaf.
W sali ucichło. Nadian już miał odpowiedzieć Aleksiejowi co o nim teraz pomyślał, ale się opanował.
Wszyscy odwrócili spojrzenia od Kolio i Aleksieja i wpatrywali się w Nadiana.
- Hm...- nie wiedział jak zacząć. Bóg mu świadkiem, że pierwszy raz nie wiedział co powiedzieć. Nagle do niego dotarło. Sprowadzając tu Carolyne złamał wszystkie ustanowione przez siebie zasady. Wiedział o tym, ale gdy był blisko niej, nic się nie liczyło. Czy to znaczyło, że był słaby skoro uległ swoim pragnieniom?  Zamarł. Teraz potrafił na to spojrzeć trzeźwo, ale gdyby miał znów podjąć decyzję uczynił by tak samo.
Stary przepraszam - rzucił Aleksiej naprawde skruszoym głosem.
Nie musisz. Miałem poruszyć ten temat.- odparł sucho Nadian
Ale to nie moja sprawa. Ty jesteś Przewodnikiem, ty ustalasz zasady.
Nie. My wszyscy. Razem.
Julian, Nikolaj, Mariad, Catalin, Constantin, Lonuc, Kolio i oczywiście Aleksiej wpatrywali się  w niego  czekając na wyjaśnienia. Nadian odetchnął głęboko.
- Dziś w  nocy poznałem kobietę - porucznik policji stanowej. Zaskoczyła mnie gdy skończyłem sprzątanie po morderstwie. Myślałem, że to było pierwsze zabójstwo, ale powiedziała mi, że trzy tygodnie temu w tym samym miejscu została zamordowana kobieta Lucy Neil. Ten sam sposób działania.
- Co? - zapytał powoli Mariad. Wszyscy gapili się na Nadiana.
- Lucy Neil. Pierwsza ofiara. Mówiłem wam w nocy na naradzie.
- Nie o to mi chodzi. - rzucił zdziwiony Mariad. - Jak to zaskoczyła cię?
Nadian przeczesał dłonią włosy, które znów rozsypały się na ramiona. Sięgnął ręką do kieszeni i wyjął rzemyk. Związał sprawnie włosy w kitkę i podniósł na nich wzrok. Patrzyli na niego rozbawieni. Zmarszczył gniewnie ciemne brwi.
- Wczoraj. W. Nocy. Dałem. Się. Zaskoczyć. - powiedział powoli, akcentując każde słowo.
- Kobiecie. - dorzucił Lonuc, skrywając uśmiech.
Nadian znów warknął.
- Kobiecie.
- Hm. - usłyszał licznie. Czy oni nie obawiali się, że ich tajemnica wyjdzie na jaw? Popatrzył na nich i stwierdził, że zachowują się jak dzieci, które usłyszały o nowej zabawce.
-Widziała cię? - spytał przejęty Julian.
- Tak, ale już po fakcie.
Usłyszał westchnienie ulgi.
- Nie mniej jednak, zaskoczyła cię – znów odezwał się Mariad rozbawiony. - Nie słyszałeś jej? Nie czułeś?
- Nie. - znów warknął. Nie rozumiał ich podekscytowania. Co prawda na samą myśl o Carolyne nie tylko był podekscytowany, ale to już inna kwestia. - Dopóki się nie uspokoiła. Wtedy poczułem zapach fiołków.
- Chcesz powiedzieć, że maskowała swój zapach? Że to jedna z naszych? - Constantin wpatrywał się w niego okrągłymi oczami. Nie tylko On. Zaczęło go to wkurzać, bawili się jego kosztem. Błysnął złowrogo oczami.
-E nie – powiedział niedbale Aleksiej. - zdaje się być zwyczajna.
- Carolyne jest niezwykła! - Nadian podniósł głos i po chwili zamilkł. Pięknie, dał się podejść. Sięgnął po długopis i rzucił w Aleksieja. Ten rozbawiony tylko mruknął.
- A to za co?
- Za niewyparzona gębę ! - Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nadian uświadomił sobie, że dawno nie było na naradzie tak wesoło. Walka o współistnienie gatunków pochłonęła ich całkowicie. Zapomniał, że w życiu ważne jest coś jeszcze. Pozostali pozwalali sobie od czasu do czasu na intymne kontakty z kobietami, choć Aleksiej bardzo dawno, ale nie  on, odkąd odeszła Danika. Gdy kochał się z Carolyne przeniknęło do jego ciała i duszy dziwne ciepło jakiego dotychczas nie dane mu było czuć. Odepchnęło z jego serca agresję i wrogość. Zastąpiło je światłem, które sprawiało, że czuł się lepszy, dobry.
- A ty skąd wiesz jaka jest? - zapytał Catalin, kierując pytanie do Aleksieja.
Nadian ocknął się z rozmyślań, zamknął oczy i powiedział cicho.
- Bo dziś ją  tu przyprowadziłem i przez jakiś czas zamieszka z nami. Tzn ze mną.
- Najgorsze za tobą – rzucił rozbawiony Aleksiej.
- Dzięki stary- mruknął Nadian.

sobota, 9 sierpnia 2014


Rozdział II 

Carolyne obudziła się po szóstej. Wstała i udała się od razu do kuchni włączyć ekspres. Gdy kawa się parzyła, wzięła szybki prysznic. Przypudrowała twarz, a na usta nałożyła brzoskwiniowy błyszczyk. Lekko pociągnęła brązowym tuszem rzęsy i kredką wzmocniła łuk brwiowy. Włożyła bieliznę,  na to lniane spodnie w kolorze mlecznej czekolady i trykotową podkoszulkę na ramiączkach. Rozczesała włosy, a potem ułożyła je roztrzepując w palcach. W kuchni nalała kawę do dwóch termicznych kubków, z wieszaka porwała jeszcze granatowa, żakardową marynarkę i wyszła z mieszkania zatrzaskując drzwi. Zbiegła po schodach kamienicy, dyskretnie lustrując okolicę. Wsiadła do granatowego pontiaca i popijając kawę wysłała do swojego partnera Joe sms'a, że właśnie wyjeżdża. W drodze jej myśli zaprzątały wydarzenia ostatniej nocy. Zdrada Phila bolała, ale czuła, że emocje opadły, a wraz  z nimi uczucie, które do niego żywiła. Zawiodła się na nim, zraniła ją jego nieszczerość i kłamstwa, ale jednocześnie odczuwała dziwną ulgę. Może nie łączyła ich miłość, tylko wieloletnie przyzwyczajenie? Przecież nawet jak się całowali czy uprawiali seks nie czuła wielkiego pociągu. Inaczej niż... Myśli popłynęły ku Nadianowi. Sam pocałunek wywołał w niej tak gorąca falę pożądania, że nie mogła w nocy spać. Przypominała sobie leżąc w mroku nocy jego silne usta na swoich, gdy poczuła bardzo realne dotknięcie na skórze.  Wiedziała, że to on. Jej ciało zareagowało instynktownie pokrywając się gęsią skórką, bynajmniej nie z zimna. Zerwała się myśląc,  że Nadian jest przy łóżku. Zapaliła nocną lampkę i rozejrzała się, ale nikogo nie było. Sięgnęła do nocnej szafki po glocka i wsunęła  broń pod poduszkę. A potem zobaczyła jego twarz nad kołdrą, jakby był tuż obok. Nawet go dotknęła, ale gdy usłyszała inny męski głos, obraz się rozmył i znikł. Może to był sen? Ale dała by głowę, że nie... Czuła go, słyszała... Jeszcze nigdy w życiu nie przydarzyło jej się nic takiego. Zadrżała na samą myśl o nim. Snując teorie dotyczące nocnych wydarzeń, dojechała przed komisariat i sprawnie zaparkowała. Przed drzwiami czekał Joe. Wzięła z samochodu kubki i wyszła.
- Cześć Mała – uśmiechnęła się na to przywitanie, a Joe cmoknął ją w policzek odbierając kawę. Pracował u nich od kilku miesięcy, miał dwadzieścia cztery lata, zatem była od niego starsza o niepełne sześć lat, ale bardzo się zaprzyjaźnili. Właściwie nie powinna była, bo był jej podwładnym, miał stopień sierżanta, ale był cholernie lojalny i bardzo go lubiła, dlatego pozwoliła sobie na taka zażyłość.  Traktowała go jak młodszego brata.
- Cześć – odpowiedziała ponuro – słyszałeś? - Joe przeczesał dłonią krótkie czarne włosy i zmieszany pokiwał głową.
- Od kiedy wiesz?
- Od wczoraj, nikt mi nic nie mówi. Jestem żółtodziobem zapomniałaś?
- Szczerze mówiąc tak – uśmiechnęła się - ale w porządku. - Nie miała powodu , aby mu nie wierzyć.- Co dziś mamy? - zapytała otwierając drzwi do komisariatu nastawiając się psychicznie na spotkanie  z Jessie. Joe nie pytał o Phila, wiedział, że jeśli Carolyne poczuje taka potrzebę, sama powie.
- Masz iść  do kapitana – powiedział cicho, idąc za nią, gdy z dumnie podniesioną głowa mijała stanowiska kolegów i koleżanek wydziału.
- Dla niego nie mam kawy – odpowiedziała nie odwracając się, choć po prawej stronie jakiś naćpany facet krzyczał  opierając dłonie na biurku Henriego o tym, że ugryzł go wampir i kazał mu przyjść na posterunek i przyznać się do dokonanych gwałtów.
- Szkoda, bo chyba poprawiła by mu humor. Zdaje się, że federalni zabiorą nam sprawę Lucy Neill.
Zatrzymała się i odwróciła gwałtownie.
- O czym ty mówisz? Nie powiązano z tą sprawą innego zabójstwa. Ma wymiar stanowy.
- Nie mam pojęcia o co chodzi, ale kilka minut przed twoim przyjściem kapitan przyjął federalnego i kazał cię poprosić gdy już będziesz.
Carolyne zmarszczyła czoło.
-No to im szybciej tym lepiej – rzuciła i podała Joe swój kubek. Skręciła do gabinetu kapitana. Mocno zapukała i nie czekając na odzew nacisnęła klamkę
- Kapitanie? - odezwała się wchodząc. Przy biurku na fotelu, oczywiście w mundurze, siedział kapitan George Foster, który od razu pomachał jej ręką by weszła. Chudy, łysiejący mężczyzna, wzbudzał jej szacunek, był dobrym szefem, lojalnym wobec swoich pracowników, o czym nie raz już się przekonała. Natomiast tyłem do drzwi siedział obcy mężczyzna w jeansach i markowej czarnej marynarce. Nawet się nie odwrócił gdy weszła. Świetnie.
- Carolyne, dobrze, że jesteś! - przywitał ją zbyt entuzjastycznie  kapitan wstając  – pozwól, chciałbym ci przedstawić detektywa  FBI. Detektywie?
 Mężczyzna podniósł się i wypełnił sobą przestrzeń od podłogi do sufitu.  Odwrócił się przodem  i uśmiechnął szeroko, a Carolyne zadrżała. Przed nią stał Nadian, ale  w tym ubraniu wyglądał całkiem inaczej niż wczoraj w nocy. Dziś był detektywem FBI, wczoraj  w czarnym płaszczu mrocznym wojownikiem.
- To Carolyne Hariss – dokonał prezentacji kapitan, gładząc się po kilku włosach, które dumnie trzymały się na błyszczącej skórze głowy. - Carolyne to Nadian Daninsky. - Nadian wyciągnął rękę na powitanie, ale gest nie został odwzajemniony. Carolyne włożyła do kieszeni dłonie zaciśnięte w pięść. Zalała ją fala wściekłości połączona z podnieceniem. Nadian spodziewał się, że będzie zaskoczona. Owszem, była, ale wściekła.
- Zabiera mi pan sprawę detektywie? - zapytała ostro. Jego obecność tutaj mogła oznaczać tylko jedno. Doskonale zdawał sobie w nocy sprawę z tego kim była i bawił się z nią w kotka i myszkę.
- Wręcz przeciwnie pani porucznik – błysk rozbawienia w oczach powinien obudzić kolejną falę złości, a zbudził motyle w brzuchu. Uniesione kąciki ust Nadiana, wyłoniły dwie podłużne bruzdy po bokach ust, zauważyła lekki zarost, a niebieskie oczy wpatrywały się w nią tak, że motyle przefrunęły w kierunku ud.  -  Proszę by przyjęła mnie pani jako swojego partnera w sprawie morderstwa Lucy Neill.

            Nadian podążył za Carolyne do jej boksu. Diametralnie zmieniła nastawienie z wrogiego na przyjazne gdy poprosił ją o partnerstwo. Już to świadczyło, że był jakiś inny. Sklęła się w duchu, że tak szybko go oceniła. Może faktycznie ich spotkanie w nocy było przypadkowe? Federalni i stanowi policjanci raczej nie żyli ze sobą w komitywie, w każdym bądź razie, bardzo rzadko, a już nigdy nie prosili się o włączenie do sprawy, oni ją po prostu przejmowali.  Carolyne przystanęła przy swoim biurku.
- Rozgość się, mam kawę ale tylko jeden kubek i do tego dzięki tobie już wystygła. Chyba, że wolisz posterunkową, to jest gorąca w ekspresie na korytarzu.
Sięgnął po jej kubek i upił mały łyk.
- Są pączki? – spytał, a gdy zgromiła go wzrokiem znów wyszczerzył te białe zęby. Nagle podniósł wzrok i spojrzał na mężczyznę w kajdankach, podążyła za jego spojrzeniem. Facet od wampirów najwidoczniej przekonał Henriego o swojej winie bo był już skuty. Nadian wyczuwał w nim wiązkę Vi o strukturze Aleksieja, już wiedział jak Aleks rozładował w nocy gniew. I bardzo dobrze, pomyślał. Im mniej chodzi po świecie takich typów tym lepiej. Odwrócił się i spojrzał poważnie na Carolyne .
- Jak się dziś masz? - zrobiło jej się miło, że zapytał.
- Lepiej niż się spodziewałam – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- To na pewno dzięki miłemu zakończeniu niemiłego wieczoru – odpowiedział.
- Niech cię szlag Daninsky, skromności ci nie brakuje – zdziwiona beztroską w swoim głosie parsknęła śmiechem zwracając na siebie uwagę innych. Usiadła i wskazała Nadianowi krzesło po drugiej stronie biurka. Ale on przestawił je by usiąść obok. Podniosła  z podłogi stosik dokumentów i zdjęć. - Raporty z miejsca zbrodni i postępu śledztwa. - Położyła je przed nim, ale nie zdawał się nimi zainteresowany. Nachylił się ku niej i poczuła ciepły oddech na szyi. Chciała więcej.
- A twoja konkurentka? Jest tu? - spytał konspiracyjnym szeptem czym znów ją rozśmieszył.
Podniosła wzrok wskazując głową przed siebie.
- Już nie jest moją konkurentką - odpowiedziała pewnie mocnym głosem.
 Kilka boksów przed  nimi siedziała Jessica i  jak słodka idiotka uśmiechała się zalotnie do Nadiana, ale on tylko na ułamek sekundy zatrzymał na niej wzrok, potem odwrócił się do ucha Carolyn.
- Bijesz ja na głowę, we wszystkim – mruknął i znów jego zmysłowy oddech owiał jej szyję. Jessica zmarszczyła czoło obserwując Nadiana, ale nagle odebrała telefon i po chwili rozanielona i z triumfem w oczach podniosła się spoglądając  w stronę drzwi. Carolyne podążyła za jej wzrokiem, zobaczyła Phila, szedł prosto do biurka Jessie  z papierową torbą od La Boulangerie, zapewne pełną rogalików lub ciasteczek, najlepszych w całym Nowym Orleanie.
- Cholera – mruknęła.
Phil rozejrzał się niedbale, ale wiedziała, że był to zamierzony ruch. Gdy ich spojrzenia się spotkały pomachał do niej z uśmiechem, który nagle zbladł gdy zobaczył Nadiana.
- Kto to ? - spytał chmurnie Nadian, wyczuwając zazdrość od mężczyzny.
- Phil, mój eks – odpowiedziała w miarę spokojnie.
- Ooo – rozpromienił się i wyciągnął  na krześle obejmując prawym ramieniem Carolyne.
- Co robisz? - spytała cicho.
- Uświadamiam mu, że jest skończonym idiotą zostawiając taką kobiete jak ty i dostarczam temat na bardziej gorące plotki.- Bawił się jej włosami, opanowując z wszystkich sił pokusę by wziąć ją w ramiona.
- Daninsky, wszyscy na nas patrzą – syknęła.
- Masz z tym problem? - Drugą ręką odwrócił jej twarz do siebie – nie powinnaś. Jesteś piękną , inteligentną kobietą i opinie innych nie powinny wpływać  na twoje poczucie własnej wartości – nachylił się i pocałował ją delikatnie. Jej usta bezwiednie rozchyliły się i takie pozostały, nawet gdy Nadian już odsunął się od jej twarzy. Gdy sobie to uświadomiła, zaklęła.
- Do diabła Nadian...
- Carolyne – wyszeptał, kąciki ust uniosły się rozbawione,  a jego palce muskały jej odsłonięty kark. Phil stał jak zamurowany i nie zwracał najmniejszej uwagi na Jessicę. Jak w transie ruszył w stronę ich boksu wpadając po drodze na czyjeś biurko.
- No proszę, widzę, że nie próżnujesz – powiedział zjadliwie gdy stał już przed nimi.
Nadian warknął, a Carolyne poczuła drżenie jego palców, które znieruchomiały na jej szyi. Zszokowało ja, że wręcz boleśnie odczuła głód przerwanej pieszczoty.
- Spadaj Phil – odparła jak najbardziej obojętnym tonem – pracuję.
Zdała sobie sprawę jak idiotycznie to zabrzmiało, biorąc pod uwagę to co zobaczył przed chwilą.
-Właśnie widzę, a zdaje się, że nie dalej jak  wczoraj wygłosiłaś wykład na temat lojalności i wierności – uśmiechnął się pogardliwie -  Tymczasem potwierdzasz moje słowa, jesteś zwykłą suką, która przygruchała sobie faceta w ciągu kilku godzin, chyba , że...
- Chyba, że co ? - Nadian hamował się, nie chcąc pokazać swojej siły, ale i tak jego głos zagrzmiał jak burza. Czuł jak jego umysł gromadzi pokłady energii Vi, ale z wszystkich sił trzymał ją w ryzach. Podniósł się z krzesła i wyrósł jak drzewo nad Philem. Pomimo iż byli podobnego wzrostu Nadian wydawał się być potężny i Carolyne wiedziała, że ta moc wynika z jego wnetrza.
- Phil zdaje się, że to nie do mnie przyszedłeś – powiedziała najbardziej spokojnie jak umiała. Oczy ją jednak piekły i musiała zamrugać kilka razy by nie popłynęły łzy.
- Oczywiście, że nie do ciebie. Jessie ma  w sobie to...  coś, ten kobiecy pierwiastek, którego tobie zawsze brakowało. - uśmiechnął się .
- Bardzo się cieszę – bąknęła, czując, że nie powstrzyma dłużej łez – idź już, daj mi pracować.
- I da mi syna, nie jest wybrakowana jak ty.- Phil odwrócił się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku. Nadian w mgnieniu oka  złapał go za marynarkę i po prostu rzucił na stojące przed nimi biurka. Z torebki wysypały się rogaliki i bułeczki. Z gabinetu wybiegł kapitan, ale zatrzymał się w pól drogi. Wszyscy patrzyli to na leżącego na podłodze Phila, to na Nadiana. Carolyne nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jessica skakała koło Phila i w przeciwieństwie do Carolyne piszczała próbując zbierać łakocie i równocześnie wycierać mu chusteczką zakrwawione usta. Boże! Kto ją tu przyjął? – pomyślał Nadian. Usiadł i pociągnął Carolyne na krzesło obok. Wyraz jego twarzy nie zmienił się , jak gdyby nic się nie wydarzyło, ale gdy jej dotknął wyczuła, że jest wzburzony. Sięgnął  po papiery i rozłożył  je na biurku, otworzył pierwszą z brzegu teczkę i powiedział :
- Co my tu mamy? Proszę mnie  zapoznać ze sprawą pani porucznik.
Kapitan spojrzał na Phila i dyskretnie się uśmiechnął, po czym bez słowa wrócił do swojego gabinetu, nigdy nie lubił tego dupka. Phil natomiast pozbierał się powoli, wycelował w Nadiana wskazujący palec chcąc coś powiedzieć, ale został potraktowany niewidoczną gołym okiem wiązką Vi. Trzymaj się od niej z daleka - Phil usłyszał w głowie warknięcie. Zbladł, zamilkł, zatoczył się  i padł na podłogę. Carolyne usłyszała parsknięcia śmiechu i wszyscy oprócz Jessiki wrócili do swoich zajęć. Jessie pobiegła do łazienki i wróciła  z mokrym ręcznikiem. Carolyne już nie patrzyła. W głowie pobrzmiewał jej tylko głos Phila :  nie jest wybrakowana tak jak ty. Bolało. Bardzo. Na szczęście dostrzegła Joe, który szedł do ich boksu.
- Mała?  – spytał kładąc jej dłoń na ramieniu. Nadian automatycznie się wyprostował, ale wyczuł od chłopaka pozytywne wibracje i brak fizycznego zainteresowania Carolyne. Rozluźnił się. Czemu ona tak na niego działała? W całym jego życiu tylko raz spotkał kobietę, którą był zainteresowany i to kilkaset lat temu. Ale to co czuł dziś było tysiąc razy silniejsze niż tamto uczucie. Czuł pragnienie i zaborczość, gdyby mógł zabrał by ją stąd do kwatery i nigdy nie pokazał światu.
- Już okej Joe – rzuciła, ale Nadian wiedział, że w środku wszystko w niej łka.  Joe popatrzył na Nadiana. Wyciągnął rękę uśmiechając się szeroko, a Nadian ją uścisnął.
- Sierżant Joe. Dobrze, że ktoś pokazał mu gdzie jego miejsce. - wskazał głową Phila.
- Agent FBI Nadian Daninsky. Dziękuję za uznanie, choć właściwie powinieniem być mu wdzięczny – spojrzał na Carolyne, a Joe odpowiedział uśmiechem. Nadian już polubił tego młodego chłopaka.
- Co tam masz? - spytała Carolyne biorąc od Joe zapisaną karteczkę z adresem.
- Niestety kolejne zabójstwo .
Carolyne popatrzyła na adres.
- Co? - zapytała powoli.
- W mieszkaniu, które wynajęłaś. - odpowiedział Joe.
- Joe zostań i sprawdź raz jeszcze czy w innych stanach nie odnotowano podobnych zabójstw, ja z Nadianem pojedziemy do kamienicy. Nadian od dziś partneruje mi w tej sprawie.
- Okej – odpowiedział sierżant i od razu usiadł do komputera przy swoim stanowisku - Mała, uważaj na siebie.
Carolyne skineła głową i razem z Nadianem wyszli mijając Phila, który odwrócił się do nich tyłem. I dobrze pomyślała, zastanawiała się jak to się w ogóle stało, że z nim była. Jak ktoś kto mówił, że ją kocha, mógł dziś wykorzystać przeciwko niej, zaufanie, jakim go obdarzyła. W jego oczach widziała pogardę.
Wyszli na ulicę, Nadian pociągnął ja w stronę czarnego Volvo. Zatrzymała się:
- Pojedziemy moim ok? - pewny siebie raczej stwierdził niż spytał i ruszył do samochodu.
- Tak, jasne, ale nie o to chodzi. Nie podziękowałam ci... za akcję w biurze. Ale chce abyś wiedział – dodała nagle - że poradziłabym sobie sama, nie jestem słabą kobietą – chciała mu podziękować, ale nagle zaczął wzbierać  w niej gniew. - Dała bym sobie radę, nie musiałeś się wtrącać.
Nadian zatrzymał się o krok od samochodu. Powoli odwrócił się do niej.
- Nie ma za co – rzucił – ale nie zrobiłem tego dla ciebie. - Obszedł samochód, otworzył drzwi i wskoczył za kierownicę. Carolyne wsiadła od strony pasażera i zapięła pasy.
- A dla kogo? - zapytała surowo.
- Dla siebie – Nadian odpalił silnik i ruszył w kierunku  Bourbon Street.
- Jak to dla siebie? Co masz do Phila?
- Wolałem zareagować od razu nim wkurzy mnie bardziej, bo wtedy chyba rozszarpałbym go na strzępy i musiała byś mnie zamknąć .
- Aha – popatrzyła mu w oczy. Przyjemne uczucie rozlało się w jej sercu ogrzewając ciało.
- Carolyne, ani przez chwilę nie wątpiłem, że dasz sobie radę. Słabości nie można ci  zarzucić.
- W porządku. - odwróciła się do okna czując łzy szczypiące pod powiekam. W milczeniu dojechali na miejsce. Wysiedli równocześnie z wozu. Kamienicę otoczono już żółto – czarną taśmą. Przeszli pod nią i podeszli do stojącego przy schodach funkcjonariusza.
- Detektyw Carolyne Hariss i detektyw FBI Nadian Daninsky – wzięła od funkcjonariusza zeszyt i wpisała się na listę wejść, potem podała go Nadianowi.
- Kto znalazł ciało?
- Sierżant Richard Preston.
- Wezwaliście koronera?
- Tak, już jedzie, ekipa techniczna jest w mieszkaniu.
- Dziękuję sierżancie – odwróciła się i ruszyła po schodkach. Nadian idąc za nią przyglądał się jej sylwetce, spodnie zgrabnie opinały pośladki, zwężając się ku łydkom. Marynarka podkreślała zgrabna talię. Wciągnął zapach, znów poczuł fiołki. Musiał znaleźć jakiś sposób by zapytać ją o wczorajszą noc. Zastanawiał się czy śnił na jawie, czy tylko on ją widział? Carolyne weszła do otwartego na oścież mieszkania. Kręcili się już w nim technicy kryminalni, zabezpieczając ślady. Niski i gruby mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się na widok Carolyne.
- Cześć Mała, dobrze, że nie jadłem śniadania – powiedział wskazując głową łóżko.
- Cześć Stanley, witaj Eric – zwróciła się do klęczącego na dywanie mężczyzny. Eric spojrzał na nią.
- Witaj Carolyne, przykro mi... - zaczął ale uniosła dłoń, więc zamknął usta. Podeszła powoli do łóżka. Nadian obserwował ją bacznie. Przypatrywała się ofierze, potem zlustrowała pokój, wyjęła z kieszeni lateksowe rękawiczki i gdy włożyła je na dłonie otworzyła kilka szuflad nocnej szafki.
- Wygląda na to, że nic nie ruszono. - Wszystkie  drobiazgi były na swoim miejscu. Kiwnęła dłonią na Nadiana. Podszedł do łóżka. Poduszka, kołdra i prześcieradło były zakrwawione. Na poduszce leżała tylko głowa kobiety, pęknięta przez środek. Reszty ciała nie było. Wytrzeszczone oczy przeszywały na wylot, przerażenie na twarzy świadczyło o panicznym strachu jaki odczuwała ofiara przed ciosem. Miała świadomość, że czeka ją śmierć.
- Boże – westchnęła - gdzie reszta ciała?
- Wszędzie - odpowiedział Eric wskazując na liczne, krwawe ślady na pościeli i podłodze.
I coś jeszcze Carolyne– usłyszała – łazienka. Wymieniła z Nadianem spojrzenia. Skierował się do łazienki, a ona podążyła za nim. Wszedł pierwszy i w odruchu złapał idącą za nim Carolyne i przyciągnął do siebie.
- Nie patrz.
- Puść mnie, Daninsky – odwróciła się gwałtownie w jego ramionach i wpatrywała się w ścianę łazienki.
Na ścianie widniał napis  Ty dziwko... Litery napisane krwią były nad wyraz kształtne. Nad napisem przyklejone były różne zdjęcia Carolyne. W mieszkaniu,  w pracy, gdy spała , jadła, biegała nad brzegiem oceanu, gdy bawiła się w swoim ogródku z psem. Największe musiało być zrobione w nocy. Przedstawiało nocny pocałunek jej i Nadiana, a jego twarz była zamazana krwią. Wyschnięte strużki zostawiły ślady spływajac ze zdjęcia na kafelki. Nadian skupił się, ale nie wyczuł kompletnie nic, żadnego zapachu gatunku Vi, tylko krew, ludzką z pokoju i zwierzęcą w łazience, nie rozpoznał też struktury użytej mocy i energii. 
- Zbierzcie próbki DNA – rzuciła gdy wróciła do pokoju. Nogi miała jak z waty, ale nie dała tego po sobie poznać. Nadian wyczuwał jej niepokój.
Do pokoju wszedł sierżant, którego widział już wczoraj w czarnym Fordzie, w towarzystwie wysokiego, starszego mężczyzny.
- Carolyne – mężczyzna podszedł szybko i przytulił ją. Cmoknęła go w policzek i odsunęła się .
- Dawid, chcę wiedzieć wszystko jak najszybciej okej? Nadian pozwól. To Dawid Hariss koroner okręgowy.
- Nadian Daninsky – przywitał się.
Carolyne przywołała Dawida do łóżka.
- Co możesz mi już powiedzieć?
Dawid założył rękawiczki i dotknął pęknięcia na głowie. Rozchylił lekko płaty skóry.
- Zgon nastąpił godzinę, dwie temu.  Myślę, że przyczyną było silne uderzenie, mające na celu pęknięcie czaszki, bo w środku, tak jak u Lucy brakuje mózgu. Więcej ci teraz nie powiem. Gdyby była reszta zbadałbym temperaturę wątroby, ale w tym przypadku...
Carolyne wymieniła spojrzenie z Nadianem.
- Dzięki Dawid, do północy potrzebuję raportu.
- Jutro rano.
- Dawid.
- No okej, okej.- Pochylił się nad tym co pozostało z głowy - Za każdym razem nie wiem czemu ci ulegam – mruknął.
- Bo jestem twoją ukochaną dziewczynką? - uśmiechnęła się.- Dawid to mój stryj - wyjaśniła  Nadianowi – wychowywał mnie.
- Ty też tak z nią masz? Masz ochotę ją rozszarpać by po chwili obiecać jej wszystko o czym marzy? - zapytał Dawid Nadiana. Carolyne stanęła i odwróciła się by popatrzeć na swojego nowego partnera. Jego niebieskie oczy wwiercały się w nią. Zrobiło jej się gorąco. Nie wiedzieć czemu,  z lękiem oczekiwała na odpowiedź.
- Tak, też tak mam – powiedział pewnie i powoli, nadal się w nią wpatrując. Poczuła ciepło przenikające jej drżące ciało. Oczy Nadiana błyszczały, miała nadzieję, że z jej powodu.
W końcu otrząsnęła się z zamyślenia i odwróciła do sierżanta z nocnego dyżuru, który miał minę jakby chciał kogoś zabić.
- Richard chcę wiedzieć co tu robiłeś – stwierdziła ostro.-  Nie miałeś prawa tu być, to nie baza tylko wynajmowane przeze mnie  mieszkanie.
- Usłyszałem krzyk.
- Byłeś już po służbie.
- Odesłałem sierżanta Olsena.
- Zakwestionowałeś mój rozkaz?
- Carolyne? - Eric wyszedł z łazienki z podręcznym cyfrowym mikroskopem. Nadian już to poczuł i znalazł się od razu przy niej.
- Richard porozmawiamy o tym później, wracaj do wozu. - odwróciła się przodem do Erica. - co masz?
- DNA będę miał za jakieś  jedenaście godzin, jak odwiruję, ale jedno już wiem. -  Nadian wiedziony intuicją sięgnął po jej drobną dłoń, nie spojrzała na niego, ale też nie wyrwała ręki.
- Krew na ścianie należy do psa.
Carolyne zesztywniała i podniosła oczy na Nadiana.
- Ja mam psa. W domu. - zamilkła na chwilę - Pojedziesz ze mną? - zapytała tak cicho, że tylko on usłyszał.
- Oczywiście, nie musisz nawet pytać – pogłaskał ją kciukiem po ręce.
- Będziemy w kontakcie – rzuciła i oboje szybko wyszli z mieszkania. Odprowadziło ich zaniepokojone spojrzenie Dawida. Zaraz za nimi wyszedł sierżant Richard Preston.

            Nadian kierował się wskazówkami Carolyne i po kilkunastu minutach wjechał na podjazd przed piętrowym małym domem, otoczonym z trzech stron gęstymi krzewami. W doniczkach na werandzie rosły petunie i surfinie, bujnie ukwiecone. Na podeście stał bujany fotel z granatową poduszk, a w donicy rósł piękny fioletowy hibiscus.. Ten sielankowy obraz zakłócał jednak zapach, który Nadian wyczuwał w każdym wdechu, przez uchylone okno samochodu. Woń psiej krwi. Zaklął w duchu. Jego umysł już poznał prawdę. Odwrócił głowe w stronę Carolyne. Kiwnęła głową wysiadła. Przez całą drogę trzymała go za rękę i chwyciła za nią gdy tylko znalazł się obok niej. Spojrzał na ich splecione dłonie, miał wrażenie, że są stworzone dla siebie. Zmieszała się.
- Proszę – szepnęła – potrzebuję tego.
Bez słowa pokiwał głową, jednak zdumiała go narastająca w nim panika, że po wszystkim puści jego dłoń. Gdy znaleźli się pod drzwiami Carolyne wyjęła glocka i łokciem nacisnęła klamkę. Drzwi musiały być otwarte bo uchyliły się z lekkim skrzypnięciem. Pchnęła je nogą i weszli powoli do środka. Hol i połączony z nim salon były totalnie splądrowane. Ubrania, książki, osobiste i dekoracyjne drobiazgi były rozrzucone po całym mieszkaniu.
- Heaven? - zawołała, ale nie przybiegł, jak miał to w zwyczaju. Poczuła gulę w gardle i drżenie ciała. - Piesku, chodź do mnie... - Odpowiedziała jej złowroga cisza. - Może jest w ogrodzie? - odezwała się drżącym głosem. Czuła, że zbiera jej się na płacz. Weszła na schody i ruszyła  w stronę sypialni. Na korytarzyku leżały części jej bielizny. Czuła za sobą oddech Nadiana i była mu wdzięczna, za to, że jest. Już nie chciała udawać silnej kobiety. Potrzebowała psychicznego wsparcia.  Drzwi były otwarte. Weszli i rozejrzeli się. Carolyne podeszła do łóżka i zdrętwiała gdy zobaczyła szklistą ciecz na prześcieradle. Wyjęła z marynarki rękawiczki i włożyła jedną na prawą dłoń. Ujęła  w palce odrobinę cieczy i powąchała. Zemdliło ją. Zerwała z dłoni rękawiczkę wywijając ją na lewą stronę.
- Nasienie .- ucięła krótko. Ten sukinsyn, kimkolwiek był, onanizował się  w jej łóżku! Nadian wciągnął nosem powietrze. Zmarszczył brwi. Nic nie czuł, nic, nawet zapachu nasienia. Ktoś ząłóżył blokadę. Nadiana zalała fala gniewu. Starał się zapanować nad tym, ale nie potrafił. Carolyne zajrzała do łazienki chcąc jak najszybciej zejść na dół, ale poza bałaganem nie znaleźli nic. Wyjrzała przez okno w sypialni i omiotła spojrzeniem ogród, ale nigdzie nie było psa. Gdy zeszli na dół, oboje spostrzegli zamknięte do kuchni drzwi, więc skierowali się właśnie ku nim. Uchyliła je i poczuła okropny fetor. Wyciągnęła z marynarki malutkie pudełeczko maści mentolowej i posmarowała skórę pod nosem, potem podała je Nadianowi. Weszła  i omal nie upadła na stojącego za nią Nadiana.
- Boże ... Nadian – zamarła. Na stole leżał jej Golden, poćwiartowany i równo ułożony. Ściskając mocno dłoń Nadiana obeszła stół powoli i dokładnie się przyglądając. Odnalazła każdą część ciała oprócz serca. Fetor dowodził, że został zamordowany dobre kilka godzin temu. Klimatyzacja byłą wyłączona. W temperaturze panującej w Nowym Orleanie ciało szybko się rozkładało.  Musiała tłumić narastające mdłości, ale w końcu podbiegła do zlewu i wszytko z niej wyrwało. Nadian stanął za nią i trzymał dłoń na czole, dopóki nie skończyła. Była mu wdzięczna za ten drobny gest. W końcu odetchnęła głęboko, odkręciła zimna wodę, opłukała zlew, umyła ręce i obmyła twarz. Odwróciła się przodem do stołu.
- Gdzie serce?- wykrztusiła.  Zobaczyła zaparowane od gorącego powietrza szyby w tylnych drzwiach. Jej spojrzenie powędrowało na kuchenkę. Stał tam nierdzewny garnek z przykrywką na której stała złożona na pół kartka z napisem Smacznego . Podeszła i wyczuła, że garnek jest jeszcze ciepły. Wyciągnęła drżącą dłoń, ale Nadian złapał ją w pasie . Doskonale wiedział  co tam jest.
- Carolyne nie – powiedział stanowczo i  odwrócił ją do siebie.
- Puść! - chciała mu się wyrwać - Puść do cholery! - szarpnęła się mocno, zaskakując go  siłą  i runęła by na podłogę gdyby jej nie złapał, przyciągnął ja do siebie nic nie mówiąc. Stała nawet go nie obejmując, już się nie szarpała,  ale po chwili zaczęła płakać i walić pięściami w jego klatkę piersiową.
- Co za skurwiel – szlochała i wciąż uderzała Nadiana. Objął ja mocniej, wtuliła się i łkała w jego marynarkę. Nie miała pojęcia ile czasu tak stali, łzy nie chciały się skończyć, a jego ramiona były ciepłe i troskliwe. Poczuła się senna, aż wreszcie usłyszała syreny policyjne. Po chwili do domu weszła ekipa techniczna oraz śledczy Richard i Ben. Carolyne jak zaprogramowana maszyna złożyła zeznania, a Nadian decydując za nią, spakował kilka jej rzeczy i zaniósł do swojego samochodu. Potem przesłuchano jego, a gdy było po wszystkim wziął ją za rękę i pociągnął do wyjścia.
- Pani porucznik dokąd pani teraz jedzie? - zapytał Ben, którego Nadian skojarzył z popcornem.
- Pani porucznik zatrzyma się u mnie, więc w razie potrzeby proszę kontaktować się ze mną, jej telefon będzie wyłączony – rzucił na odchodne wizytówkę na blat szafki w holu. Carolyne szurając butami poszła do samochodu. Zapięła pasy i odezwała się, gdy Nadian zamknął za sobą drzwiczki.
- Odsuną mnie od tej sprawy prawda? - zadała retoryczne pytanie.
- Gdy składałaś zeznanie, rozmawiałem z kapitanem, kazał ci iść na dwa tygodnie urlopu... na razie na dwa.
- Super – mruknęła. - Nie oddadzą mi tej sprawy.
- Nie wiemy czy łączy się ze sprawą Neil.
- Wszystko na to wskazuje. Odrąbana głowa, pęknięta czaszka, brak mózgu. Nowy element to tylko...- zawahała się – krew Heavena'a na miejscu zbrodni.
- Niby tak, ale też możemy założyć, że krew znalazła się tam już po zbrodni.
- Mamy mordercę i jakiegoś maniaka, który zwariował na moim punkcie? Te zdjęcia w łazience... – potarła kilka  razy ramiona.
- Może to ta sama osoba, ale dwa różne motywy? Obiecuję ci, że ten kto to zrobił zapłaci nam za to – powiedział z powagą. Spojrzała na niego gdy powiedział "nam"  i nagle zrozumiała, że  zakochała się w tym mężczyźnie, ona stąpająca twardo po ziemi. Tak szybko. I czuła, że on w niej. To było całkowicie inne uczucie niż żywiła do Phila. Po pierwsze nagłe, gwałtowne, nierealne, a jednocześnie pewne. Jak gdyby czekali na siebie od wieków. Nadian sięgnął po jej dłoń i pocałował koniuszki palców. Mrowienie, które poczuła błyskawicznie przeniosło się na całe ciało. Chciał ją wyciszyć i ukoić. Wysłał do jej umysłu falę spokoju śpij moja wojowniczko – wystosował w myślach polecenie. Ścisnęła mocno jego dłoń i znużona oparła głowę na fotelu zamykając powoli oczy. Przespała całą drogę.
 Obudziła się  dziwnie wypoczeta, jkaby spała kilkanaście godzin, gdy samochód wjeżdżał przez ogromną tytanową bramę.
- Tu mieszkasz? - ziewnęła przecierając oczy.
- Tak, ale nie sam. Mam siostrę Sarę . Mieszka tu również ośmiu mężczyzn z naszej rodziny.
- Hm – pokiwała głową – to trochę dziwne.
- Dom jest duży, a każdy z nas został sam na świecie z tych czy innych powodów. Razem jest łatwiej znosić samotność.
- Nie mają przyjaciół, dziewczyn czy żon? - zapytała nie kryjąc zdumienia.
- Nie. - Odpowiedział krótko i zaparkował w dużym garażu, z którego do domu prowadziło drugie wejście. Wysiadł i otworzył bagażnik, wyjął  torbę Carolyne. Podeszła blisko niego i spojrzała mu w oczy. Ujrzał w nich ufność, jego dłoń bezwiednie poszukała jej dłoni. Spletli swoje palce.
- Nie martw się, poradzimy sobie ze wszystkim – rzucił i pociągnął ją do drzwi.
- Cześć siostrzyczko – powiedział gdy wszedł, a Carolyne uśmiechnęła się słysząc ciepło w jego głosie. Młoda dziewczyna w zielonej sukience i brązowych leginsach, aż wstała z krzesła i wpatrywała się w nich zdumiona. Jej spojrzenie zatrzymało się na ich złączonych dłoniach. Jeszcze nie widziała by Nadian sprowadził do kwatery zwykłego człowieka. Przez kilkaset lat. Do tego zawsze powtarzał, że nie mogą nawiązywać  ze śmiertelnikami bliskich relacji. Podniosła w zdziwieniu brwi. Nadian przyprowadził  kobietę.
- Saro, to jest Carolyne. Sara moja siostra.
Kobiety uścisnęły sobie dłonie.
- Miło mi – powiedziała Carolyne, ale Sara tylko się uśmiechnęła.
- Saro,  Carolyne zamieszka z nami przez jakiś czas. - Sara zamrugała, ale nie zdołała ukryć błysku w oczach. Wyczuwała w tej kobiecie coś niesamowitego, gorącego i szczerego skierowanego ku jej bratu. - Gdyby ktoś mnie szukał powiedz, że zobaczymy się za godzinę na naradzie. Zawiadomisz wszystkich? - Sara pokiwała głową próbując ukryć szeroki uśmiech, Nadian lekko się usmiechajac przewrócił oczami. Gdy Sara znów  usiadła do monitoringu odezwał się.
- Saro... nie miałem okazji powiedzieć ci jak bardzo się cieszę.
Podniosła na niego swoje lazurowe oczy. Chciała otworzyć umysł by sam zobaczył jaka jest szczęśliwa, ale nie mogła dopuścić, by umknęły z niej dawne wspomnienia.
- I jak zabójczo wyglądasz – uśmiechnął się. W odpowiedzi wstała i okręciła się na pięcie.
- Tak, sukienka też... ale miałem na myśli twoje oczy ... - pogłaskał ją po rumianych policzkach, które musiały być wynikiem tego, że napiła się  krwi Aleksieja. A to oznaczało, że znów zaakceptowała siebie.  Sara odwzajemniła jego uśmiech i pomachała mu ręką bo już ciągnął Carolyne w stronę swojego mieszkania. Usiadła do panelu by podzielić się nowiną z Aleksiejem.

-Zdaje się, że nie przypadłam jej do gustu – mruknęła Carolyne jakby od niechcenia, idąc za Nadianem długim ciemnym korytarzem. Nie odwracając się zapytał:
- Skąd to przypuszczenie?
- Nie odezwała się do mnie ani słowem.
- Sara nie mówi. Jakiś czas temu – poczuła, że się spiął, ale mówił dalej – została porwana. Wiele przeszła, zamknęła się w sobie. Specjaliści mówią, że to tkwi głęboko w jej psychice.
- Och! Przepraszam.
- Nie masz za co, skąd mogłaś wiedzieć. A ja powinienem cię uprzedzić. - zatrzymał się i nacisnął klamkę, wpuścił ją przodem. Jej oczom ukazało się duże przestronne mieszkanie, pomalowane kontrastowo mocnymi kolorami matki ziemi, pomimo to wnętrze emanowało subtelnością. Nic w tym mieszkaniu nie było przesadzone. Nowoczesne hebanowe meble, o dziwo nie sprawiały wrażenia surowości. Na podłodze królowały popielate deski, delikatnie odcinając się od pomalowanych na grafitowo ścian. Czarny skórzany wypoczynek i trzy fotele do kompletu stały na środku salonu na grubym, prostokątnym, białym dywanie i tworzyły zgrany zespół z trzema czarnymi kwadratowymi stoliczkami o różnej szerokości. Okna zasłaniały ciemno szare  rolety. Nadian zamknął drzwi, położył torby i posłał energię Vi do wszystkich lamp w salonie. Wnętrze zabarwiło się kolorami i jasnym światłem z kilkunastu lampek nocnych i podłogowych. Carolyne westchnęła zachwycona, obejrzała się na Nadiana, zsunęła ze stóp buty, i zanużyła stopy w miękkim dywanie,a potem podeszła do małej witrażowej lampki znajdującej się na komodzie. Kolorowe szkiełka przycięte w różne kształty tworzyły złotego anioła.
- Jest piękna, kolekcjonujesz lampy? – wyszeptała, przesuwając palcem po szkle. Rozejrzała się wokół, lampki choć każda była inna i reprezentowała inną epokę pasowały doskonale do pomieszczenia. I do Nadiana – pomyślała. Dom – słowo zamigotało w jej głowie. Nigdy nie miała domu. Nie miała na świecie nikogo z rodziny oprócz stryja. Phil był kiedyś tym, na którego mogła liczyć. Ale i to okazało się iluzją. Odwróciła się od lampki i wpadła na stojącego tuż za nią Nadiana. Na chwilę straciła równowagę, ale złapał ją za ramiona by nie upadła. Nagle sama się sobie dziwiąc stanęła na palcach i musnęła ustami jego miękkie wargi.
- Dziękuję – szepnęła i poczuła jak drżą mu dłonie na jej ramionach. Popatrzył jej w oczy i już wiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść. Miał ochotę rzucić ją teraz na twardą podłogę, zedrzeć z niej ubranie i kochać się z nią do szaleństwa. Z wielkim trudem stłumił budzące się w nim pożądanie błagając w duchu by wydarzyło się coś co powstrzyma go przed zrealizowaniem swoich pragnień. Aleksiej! - zawołał w myślach przyjaciela. Carolyne wpatrywała się w niego zielonymi oczami, które teraz pociemniały z podniecenia. Oparła dłonie na jego klatce piersiowej. Gołym okiem widziała jak drży, czuła, że jest rozpalony. W jego granatowych teraz oczach czaiło się coś groźnego, niebezpiecznego, ale nie wrogiego. Nadian zsunął dłonie z jej ramion i zatrzymał na biodrach. Przez żakard marynarki prześwitywała kremowa koszulka na cienkich ramiączkach. Musiał zobaczyć więcej! Z jego gardła wyrwał się dziki pomruk i przyciągnął ją mocno do siebie. Swe pełne usta przycisnął do jej warg i wdarł się językiem do jej wnętrza. To czego zaczął doświadczać, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Carolyne topniała w jego ramionach. Poddała się wbrew rozsądkowi tej dzikiej żądzy, którą w niej obudził. Zaczęła zdzierać z niego marynarkę, a on szamotał się z jej ubraniem. Nagle ktoś zapukał i nie czekając na zaproszenie otworzył drzwi. Carolyne odskoczyła od Nadiana, ale zdążył ją chwycić za nadgarstek. Potem splótł palce z jej palcami. Nie chciał jej puścic nawet na kilka sekund. W drzwiach stał Aleksiej. Nadian sklął siebie w duchu, że go zawołał, ale bał się siebie. Jeszcze nigdy w swoim długim życiu nie czuł takiego pożądania, tak dzikiej namiętności, szturmem wlewającej się w niego, takiego żaru, który jak gorąca lawa z wybuchającego wulkanu trawił w nim resztki człowieczeństwa. Aleksiej stał w progu wpatrując się w nich. Jego oczy były tak ogromne ze zdziwienia jak nocą u palczaków. Nie poruszył się i nic nie mówił. Nadian uniósł kąciki ust w uśmiechu, próbując nie parsknąć w głos. Gdy spojrzał na Carolyne widział rozbawienie w jej oczach, choć wyczuwał  też nieśmiałość. Aleksiej w końcu zrobił krok do przodu i zamknął drzwi. Minę miał bezcenną.
-Wzywałeś mnie ? - zapytał oficjalną formą, nie wiedząc czy może sobie pozwolić na okazywanie ich codziennej zażyłości.
- Nie – odparł z całą powagą Nadian.
- Ale dałbym głowę... – zawahał się i usłyszał w myślach przekaz
Wzywałem Aleksiej, ale niepotrzebnie.
Właśnie widzę. Usłyszał w swojej głowie jego śmiech. Co tu się dzieje? Kto to?
- Aleksiej poznaj Carolyne - powiedział już na głos.
- Carolyne Hariss - wyciągnęła do niego rękę na powitanie. - Porucznik policji w Nowym Orleanie.
Aleksiej uścisnął szczupłą, ale jak się przekonał silną dłoń.
- Aleksiej Awramow, pracuję z Nadianem.
-W FBI? - spytała, a Nadian poczuł głód słysząc jej zmysłowy głos, który docierał aż pod powierzchnię jego skóry.
-Tak – odpowiedział pewnie.
- Jesteście Czerwoną komórką?
Nadian pociągnął jej rękę wyrywając z uścisku Aleksieja i znów chwycił jej palce. Aleksiej aż zamrugał.
Nie zjem ci jej- wyszczerzył białe zęby.
Idiota – Nadian uśmiechnął się szczerze.
- Coś w tym rodzaju – rzucił obojętnie – powiedzmy, że jesteśmy ponad prawem.
Spojrzała na Nadiana, już nie drążyła tematu, ale wiedział, że wróci do tego na pewno. Była zbyt inteligentna by tak to zostawić. I była policjantką.
- Aleksiej zajrzysz do Sary i poprosisz by przygotowała coś do jedzenia ?
- Ja przygotuję, a Sara przyniesie gdy pójdziemy na naradę – srebrne plamki błysnęły w jego oczach.
Nie ochronisz jej przed bólem
Ale mogę próbować.
Mam wrażenie, że sobie już poradziła i wybrała.
Tak? – spojrzał w oczy Nadiana i zobaczył w nich zaufanie i akceptację.  Dziękuję Nadian.
Drobiazg przyjacielu, co do Carolyne wyjaśnię ci później.
Czekam niecierpliwie - roześmiał się i wyszedł z mieszkania. Nadian zamknął umysł przed wszystkimi i odwrócił się do Carolyne. Nadal trzymając go za rękę opadła na kanapę.
- Mam mieszkać u Ciebie?- ton głosu przybrała obojętny i Nadian nie wiedział jakiej odpowiedzi od niego oczekuje.
- Mogę dać ci inne mieszkanie. Jesteśmy doskonale przygotowani na wielu gości. Jak wolisz.
- Ile masz tu u siebie sypialni?
- Jedną – odpowiedział ochrypłym z podniecenia głosem.
- To poproszę jakiś przytulny i mały pokoik, bo skoro masz jedną sypialnię to chyba nie mam wyboru.
- Ty to powiedziałaś, ja widzę cię bardzo wyraźnie w swoim łóżku.- Uśmiechnął się.
- Paskuda - rzuciła pod nosem. Ale zamyśliła się i zmarszczyła czoło. Nadian przysiadł na brzegu kanapy i ujął w swoje dłonie jej drobną twarz. Włosy wsunął za uszy.
- Carolyne zrobisz jak uważasz. Ale wiedz, że nie zrobię niczego na co nie wyrazisz zgody. Spojrzał głęboko w jej śliczne, zachodzące mgłą oczy. Brązowe rzęsy zawijały się na powieki. Roztarł kciukiem zmarszczki czoła. Odruchowo przycisnęła policzek do jego dłoni. -  możesz mi zaufać – wyszeptał.
- Ufam ci – Nadian uniósł brwi.
- To w czym problem? - zapytał.
- Sobie nie ufam – powiedziała cicho i zarzuciła mu ręce na szyję.