Rozdział II
Carolyne
obudziła się po szóstej. Wstała i udała się od razu do kuchni włączyć ekspres.
Gdy kawa się parzyła, wzięła szybki prysznic. Przypudrowała twarz, a na usta
nałożyła brzoskwiniowy błyszczyk. Lekko pociągnęła brązowym tuszem rzęsy i
kredką wzmocniła łuk brwiowy. Włożyła bieliznę,
na to lniane spodnie w kolorze mlecznej czekolady i trykotową
podkoszulkę na ramiączkach. Rozczesała włosy, a potem ułożyła je roztrzepując w
palcach. W kuchni nalała kawę do dwóch termicznych kubków, z wieszaka porwała
jeszcze granatowa, żakardową marynarkę i wyszła z mieszkania zatrzaskując
drzwi. Zbiegła po schodach kamienicy, dyskretnie lustrując okolicę. Wsiadła do
granatowego pontiaca i popijając kawę wysłała do swojego partnera Joe sms'a, że
właśnie wyjeżdża. W drodze jej myśli zaprzątały wydarzenia ostatniej nocy.
Zdrada Phila bolała, ale czuła, że emocje opadły, a wraz z nimi uczucie, które do niego żywiła.
Zawiodła się na nim, zraniła ją jego nieszczerość i kłamstwa, ale jednocześnie
odczuwała dziwną ulgę. Może nie łączyła ich miłość, tylko wieloletnie
przyzwyczajenie? Przecież nawet jak się całowali czy uprawiali seks nie czuła
wielkiego pociągu. Inaczej niż... Myśli popłynęły ku Nadianowi. Sam pocałunek
wywołał w niej tak gorąca falę pożądania, że nie mogła w nocy spać.
Przypominała sobie leżąc w mroku nocy jego silne usta na swoich, gdy poczuła
bardzo realne dotknięcie na skórze. Wiedziała,
że to on. Jej ciało zareagowało instynktownie pokrywając się gęsią skórką,
bynajmniej nie z zimna. Zerwała się myśląc,
że Nadian jest przy łóżku. Zapaliła nocną lampkę i rozejrzała się, ale
nikogo nie było. Sięgnęła do nocnej szafki po glocka i wsunęła broń pod poduszkę. A potem zobaczyła jego
twarz nad kołdrą, jakby był tuż obok. Nawet go dotknęła, ale gdy usłyszała inny
męski głos, obraz się rozmył i znikł. Może to był sen? Ale dała by głowę, że
nie... Czuła go, słyszała... Jeszcze nigdy w życiu nie przydarzyło jej się nic
takiego. Zadrżała na samą myśl o nim. Snując teorie dotyczące nocnych wydarzeń,
dojechała przed komisariat i sprawnie zaparkowała. Przed drzwiami czekał Joe.
Wzięła z samochodu kubki i wyszła.
- Cześć Mała – uśmiechnęła się na to
przywitanie, a Joe cmoknął ją w policzek odbierając kawę. Pracował u nich od
kilku miesięcy, miał dwadzieścia cztery lata, zatem była od niego starsza o
niepełne sześć lat, ale bardzo się zaprzyjaźnili. Właściwie nie powinna była,
bo był jej podwładnym, miał stopień sierżanta, ale był cholernie lojalny i
bardzo go lubiła, dlatego pozwoliła sobie na taka zażyłość. Traktowała go jak młodszego brata.
- Cześć – odpowiedziała ponuro –
słyszałeś? - Joe przeczesał dłonią krótkie czarne włosy i zmieszany pokiwał
głową.
- Od kiedy wiesz?
- Od wczoraj, nikt mi nic nie mówi.
Jestem żółtodziobem zapomniałaś?
- Szczerze mówiąc tak – uśmiechnęła
się - ale w porządku. - Nie miała powodu , aby mu nie wierzyć.- Co dziś mamy? -
zapytała otwierając drzwi do komisariatu nastawiając się psychicznie na
spotkanie z Jessie. Joe nie pytał o Phila,
wiedział, że jeśli Carolyne poczuje taka potrzebę, sama powie.
- Masz iść do kapitana – powiedział cicho, idąc za nią,
gdy z dumnie podniesioną głowa mijała stanowiska kolegów i koleżanek wydziału.
- Dla niego nie mam kawy –
odpowiedziała nie odwracając się, choć po prawej stronie jakiś naćpany facet
krzyczał opierając dłonie na biurku
Henriego o tym, że ugryzł go wampir i kazał mu przyjść na posterunek i przyznać
się do dokonanych gwałtów.
- Szkoda, bo chyba poprawiła by mu
humor. Zdaje się, że federalni zabiorą nam sprawę Lucy Neill.
Zatrzymała
się i odwróciła gwałtownie.
- O czym ty mówisz? Nie powiązano z
tą sprawą innego zabójstwa. Ma wymiar stanowy.
- Nie mam pojęcia o co chodzi, ale
kilka minut przed twoim przyjściem kapitan przyjął federalnego i kazał cię
poprosić gdy już będziesz.
Carolyne
zmarszczyła czoło.
-No to im szybciej tym lepiej –
rzuciła i podała Joe swój kubek. Skręciła do gabinetu kapitana. Mocno zapukała
i nie czekając na odzew nacisnęła klamkę
- Kapitanie? - odezwała się
wchodząc. Przy biurku na fotelu, oczywiście w mundurze, siedział kapitan George
Foster, który od razu pomachał jej ręką by weszła. Chudy, łysiejący mężczyzna,
wzbudzał jej szacunek, był dobrym szefem, lojalnym wobec swoich pracowników, o
czym nie raz już się przekonała. Natomiast tyłem do drzwi siedział obcy
mężczyzna w jeansach i markowej czarnej marynarce. Nawet się nie odwrócił gdy
weszła. Świetnie.
- Carolyne, dobrze, że jesteś! -
przywitał ją zbyt entuzjastycznie
kapitan wstając – pozwól,
chciałbym ci przedstawić detektywa FBI.
Detektywie?
Mężczyzna podniósł się i wypełnił sobą
przestrzeń od podłogi do sufitu.
Odwrócił się przodem i uśmiechnął
szeroko, a Carolyne zadrżała. Przed nią stał Nadian, ale w tym ubraniu wyglądał całkiem inaczej niż
wczoraj w nocy. Dziś był detektywem FBI, wczoraj w czarnym płaszczu mrocznym wojownikiem.
- To Carolyne Hariss – dokonał
prezentacji kapitan, gładząc się po kilku włosach, które dumnie trzymały się na
błyszczącej skórze głowy. - Carolyne to Nadian Daninsky. - Nadian wyciągnął
rękę na powitanie, ale gest nie został odwzajemniony. Carolyne włożyła do
kieszeni dłonie zaciśnięte w pięść. Zalała ją fala wściekłości połączona z
podnieceniem. Nadian spodziewał się, że będzie zaskoczona. Owszem, była, ale wściekła.
- Zabiera mi pan sprawę detektywie?
- zapytała ostro. Jego obecność tutaj mogła oznaczać tylko jedno. Doskonale
zdawał sobie w nocy sprawę z tego kim była i bawił się z nią w kotka i myszkę.
- Wręcz przeciwnie pani porucznik –
błysk rozbawienia w oczach powinien obudzić kolejną falę złości, a zbudził
motyle w brzuchu. Uniesione kąciki ust Nadiana, wyłoniły dwie podłużne bruzdy
po bokach ust, zauważyła lekki zarost, a niebieskie oczy wpatrywały się w nią tak,
że motyle przefrunęły w kierunku ud.
- Proszę by przyjęła mnie pani
jako swojego partnera w sprawie morderstwa Lucy Neill.
Nadian podążył za Carolyne do jej
boksu. Diametralnie zmieniła nastawienie z wrogiego na przyjazne gdy poprosił
ją o partnerstwo. Już to świadczyło, że był jakiś inny. Sklęła się w duchu, że
tak szybko go oceniła. Może faktycznie ich spotkanie w nocy było przypadkowe?
Federalni i stanowi policjanci raczej nie żyli ze sobą w komitywie, w każdym
bądź razie, bardzo rzadko, a już nigdy nie prosili się o włączenie do sprawy,
oni ją po prostu przejmowali. Carolyne
przystanęła przy swoim biurku.
- Rozgość się, mam kawę ale tylko
jeden kubek i do tego dzięki tobie już wystygła. Chyba, że wolisz posterunkową,
to jest gorąca w ekspresie na korytarzu.
Sięgnął po jej kubek i upił mały
łyk.
- Są pączki? – spytał, a gdy
zgromiła go wzrokiem znów wyszczerzył te białe zęby. Nagle podniósł wzrok i
spojrzał na mężczyznę w kajdankach, podążyła za jego spojrzeniem. Facet od
wampirów najwidoczniej przekonał Henriego o swojej winie bo był już skuty.
Nadian wyczuwał w nim wiązkę Vi o strukturze Aleksieja, już wiedział jak Aleks
rozładował w nocy gniew. I bardzo dobrze, pomyślał. Im mniej chodzi po świecie
takich typów tym lepiej. Odwrócił się i spojrzał poważnie na Carolyne .
- Jak się dziś masz? - zrobiło jej
się miło, że zapytał.
- Lepiej niż się spodziewałam –
uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- To na pewno dzięki miłemu
zakończeniu niemiłego wieczoru – odpowiedział.
- Niech cię szlag Daninsky,
skromności ci nie brakuje – zdziwiona beztroską w swoim głosie parsknęła
śmiechem zwracając na siebie uwagę innych. Usiadła i wskazała Nadianowi krzesło
po drugiej stronie biurka. Ale on przestawił je by usiąść obok. Podniosła z podłogi stosik dokumentów i zdjęć. -
Raporty z miejsca zbrodni i postępu śledztwa. - Położyła je przed nim, ale nie
zdawał się nimi zainteresowany. Nachylił się ku niej i poczuła ciepły oddech na
szyi. Chciała więcej.
- A twoja konkurentka? Jest tu? -
spytał konspiracyjnym szeptem czym znów ją rozśmieszył.
Podniosła wzrok wskazując głową
przed siebie.
- Już nie jest moją konkurentką -
odpowiedziała pewnie mocnym głosem.
Kilka boksów przed nimi siedziała Jessica i jak słodka idiotka uśmiechała się zalotnie do
Nadiana, ale on tylko na ułamek sekundy zatrzymał na niej wzrok, potem odwrócił
się do ucha Carolyn.
- Bijesz ja na głowę, we wszystkim –
mruknął i znów jego zmysłowy oddech owiał jej szyję. Jessica zmarszczyła czoło
obserwując Nadiana, ale nagle odebrała telefon i po chwili rozanielona i z
triumfem w oczach podniosła się spoglądając
w stronę drzwi. Carolyne podążyła za jej wzrokiem, zobaczyła Phila,
szedł prosto do biurka Jessie z
papierową torbą od La Boulangerie, zapewne pełną rogalików lub ciasteczek,
najlepszych w całym Nowym Orleanie.
- Cholera – mruknęła.
Phil
rozejrzał się niedbale, ale wiedziała, że był to zamierzony ruch. Gdy ich
spojrzenia się spotkały pomachał do niej z uśmiechem, który nagle zbladł gdy
zobaczył Nadiana.
- Kto to ?
- spytał chmurnie Nadian, wyczuwając zazdrość od mężczyzny.
- Phil, mój eks – odpowiedziała w
miarę spokojnie.
- Ooo – rozpromienił się i
wyciągnął na krześle obejmując prawym
ramieniem Carolyne.
- Co robisz? - spytała cicho.
- Uświadamiam mu, że jest skończonym
idiotą zostawiając taką kobiete jak ty i dostarczam temat na bardziej gorące
plotki.- Bawił się jej włosami, opanowując z wszystkich sił pokusę by wziąć ją
w ramiona.
- Daninsky, wszyscy na nas patrzą –
syknęła.
- Masz z tym problem? - Drugą ręką
odwrócił jej twarz do siebie – nie powinnaś. Jesteś piękną , inteligentną
kobietą i opinie innych nie powinny wpływać
na twoje poczucie własnej wartości – nachylił się i pocałował ją
delikatnie. Jej usta bezwiednie rozchyliły się i takie pozostały, nawet gdy
Nadian już odsunął się od jej twarzy. Gdy sobie to uświadomiła, zaklęła.
- Do diabła Nadian...
- Carolyne – wyszeptał, kąciki ust
uniosły się rozbawione, a jego palce
muskały jej odsłonięty kark. Phil stał jak zamurowany i nie zwracał
najmniejszej uwagi na Jessicę. Jak w transie ruszył w stronę ich boksu wpadając
po drodze na czyjeś biurko.
- No proszę, widzę, że nie
próżnujesz – powiedział zjadliwie gdy stał już przed nimi.
Nadian
warknął, a Carolyne poczuła drżenie jego palców, które znieruchomiały na jej
szyi. Zszokowało ja, że wręcz boleśnie odczuła głód przerwanej pieszczoty.
- Spadaj Phil – odparła jak
najbardziej obojętnym tonem – pracuję.
Zdała sobie sprawę jak idiotycznie
to zabrzmiało, biorąc pod uwagę to co zobaczył przed chwilą.
-Właśnie widzę, a zdaje się, że nie
dalej jak wczoraj wygłosiłaś wykład na
temat lojalności i wierności – uśmiechnął się pogardliwie - Tymczasem potwierdzasz moje słowa, jesteś zwykłą
suką, która przygruchała sobie faceta w ciągu kilku godzin, chyba , że...
- Chyba, że co ? - Nadian hamował
się, nie chcąc pokazać swojej siły, ale i tak jego głos zagrzmiał jak burza.
Czuł jak jego umysł gromadzi pokłady energii Vi, ale z wszystkich sił trzymał
ją w ryzach. Podniósł się z krzesła i wyrósł jak drzewo nad Philem. Pomimo iż
byli podobnego wzrostu Nadian wydawał się być potężny i Carolyne wiedziała, że
ta moc wynika z jego wnetrza.
- Phil zdaje się, że to nie do mnie
przyszedłeś – powiedziała najbardziej spokojnie jak umiała. Oczy ją jednak
piekły i musiała zamrugać kilka razy by nie popłynęły łzy.
- Oczywiście, że nie do ciebie.
Jessie ma w sobie to... coś, ten kobiecy pierwiastek, którego tobie
zawsze brakowało. - uśmiechnął się .
- Bardzo się cieszę – bąknęła,
czując, że nie powstrzyma dłużej łez – idź już, daj mi pracować.
- I da mi syna, nie jest wybrakowana
jak ty.- Phil odwrócił się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku. Nadian w mgnieniu
oka złapał go za marynarkę i po prostu
rzucił na stojące przed nimi biurka. Z torebki wysypały się rogaliki i bułeczki.
Z gabinetu wybiegł kapitan, ale zatrzymał się w pól drogi. Wszyscy patrzyli to
na leżącego na podłodze Phila, to na Nadiana. Carolyne nie mogła wydobyć z
siebie głosu. Jessica skakała koło Phila i w przeciwieństwie do Carolyne
piszczała próbując zbierać łakocie i równocześnie wycierać mu chusteczką
zakrwawione usta. Boże! Kto ją tu przyjął? – pomyślał Nadian. Usiadł i
pociągnął Carolyne na krzesło obok. Wyraz jego twarzy nie zmienił się , jak
gdyby nic się nie wydarzyło, ale gdy jej dotknął wyczuła, że jest wzburzony.
Sięgnął po papiery i rozłożył je na biurku, otworzył pierwszą z brzegu
teczkę i powiedział :
- Co my tu mamy? Proszę mnie zapoznać ze sprawą pani porucznik.
Kapitan
spojrzał na Phila i dyskretnie się uśmiechnął, po czym bez słowa wrócił do
swojego gabinetu, nigdy nie lubił tego dupka. Phil natomiast pozbierał się
powoli, wycelował w Nadiana wskazujący palec chcąc coś powiedzieć, ale został
potraktowany niewidoczną gołym okiem wiązką Vi. Trzymaj się od niej z daleka - Phil usłyszał w głowie warknięcie.
Zbladł, zamilkł, zatoczył się i padł na
podłogę. Carolyne usłyszała parsknięcia śmiechu i wszyscy oprócz Jessiki
wrócili do swoich zajęć. Jessie pobiegła do łazienki i wróciła z mokrym ręcznikiem. Carolyne już nie
patrzyła. W głowie pobrzmiewał jej tylko głos Phila : nie jest wybrakowana tak jak ty. Bolało.
Bardzo. Na szczęście dostrzegła Joe, który szedł do ich boksu.
- Mała? – spytał kładąc jej dłoń na ramieniu. Nadian
automatycznie się wyprostował, ale wyczuł od chłopaka pozytywne wibracje i brak
fizycznego zainteresowania Carolyne. Rozluźnił się. Czemu ona tak na niego
działała? W całym jego życiu tylko raz spotkał kobietę, którą był
zainteresowany i to kilkaset lat temu. Ale to co czuł dziś było tysiąc razy
silniejsze niż tamto uczucie. Czuł pragnienie i zaborczość, gdyby mógł zabrał
by ją stąd do kwatery i nigdy nie pokazał światu.
- Już okej Joe – rzuciła, ale Nadian
wiedział, że w środku wszystko w niej łka.
Joe popatrzył na Nadiana. Wyciągnął rękę uśmiechając się szeroko, a
Nadian ją uścisnął.
- Sierżant Joe. Dobrze, że ktoś
pokazał mu gdzie jego miejsce. - wskazał głową Phila.
- Agent FBI Nadian Daninsky.
Dziękuję za uznanie, choć właściwie powinieniem być mu wdzięczny – spojrzał na
Carolyne, a Joe odpowiedział uśmiechem. Nadian już polubił tego młodego
chłopaka.
- Co tam masz? - spytała Carolyne
biorąc od Joe zapisaną karteczkę z adresem.
- Niestety kolejne zabójstwo .
Carolyne popatrzyła na adres.
- Co? - zapytała powoli.
- W mieszkaniu, które wynajęłaś. -
odpowiedział Joe.
- Joe zostań i sprawdź raz jeszcze
czy w innych stanach nie odnotowano podobnych zabójstw, ja z Nadianem
pojedziemy do kamienicy. Nadian od dziś partneruje mi w tej sprawie.
- Okej – odpowiedział sierżant i od
razu usiadł do komputera przy swoim stanowisku - Mała, uważaj na siebie.
Carolyne
skineła głową i razem z Nadianem wyszli mijając Phila, który odwrócił się do
nich tyłem. I dobrze pomyślała, zastanawiała się jak to się w ogóle stało, że z
nim była. Jak ktoś kto mówił, że ją kocha, mógł dziś wykorzystać przeciwko
niej, zaufanie, jakim go obdarzyła. W jego oczach widziała pogardę.
Wyszli na
ulicę, Nadian pociągnął ja w stronę czarnego Volvo. Zatrzymała się:
- Pojedziemy moim ok? - pewny siebie
raczej stwierdził niż spytał i ruszył do samochodu.
- Tak, jasne, ale nie o to chodzi.
Nie podziękowałam ci... za akcję w biurze. Ale chce abyś wiedział – dodała
nagle - że poradziłabym sobie sama, nie jestem słabą kobietą – chciała mu
podziękować, ale nagle zaczął wzbierać w
niej gniew. - Dała bym sobie radę, nie musiałeś się wtrącać.
Nadian
zatrzymał się o krok od samochodu. Powoli odwrócił się do niej.
- Nie ma za co – rzucił – ale nie
zrobiłem tego dla ciebie. - Obszedł samochód, otworzył drzwi i wskoczył za
kierownicę. Carolyne wsiadła od strony pasażera i zapięła pasy.
- A dla kogo? - zapytała surowo.
- Dla siebie – Nadian odpalił silnik
i ruszył w kierunku Bourbon Street.
- Jak to dla siebie? Co masz do
Phila?
- Wolałem zareagować od razu nim
wkurzy mnie bardziej, bo wtedy chyba rozszarpałbym go na strzępy i musiała byś
mnie zamknąć .
- Aha – popatrzyła mu w oczy.
Przyjemne uczucie rozlało się w jej sercu ogrzewając ciało.
- Carolyne, ani przez chwilę nie
wątpiłem, że dasz sobie radę. Słabości nie można ci zarzucić.
- W porządku. - odwróciła się do
okna czując łzy szczypiące pod powiekam. W milczeniu dojechali na miejsce.
Wysiedli równocześnie z wozu. Kamienicę otoczono już żółto – czarną taśmą.
Przeszli pod nią i podeszli do stojącego przy schodach funkcjonariusza.
- Detektyw Carolyne Hariss i detektyw
FBI Nadian Daninsky – wzięła od funkcjonariusza zeszyt i wpisała się na listę
wejść, potem podała go Nadianowi.
- Kto znalazł ciało?
- Sierżant Richard Preston.
- Wezwaliście koronera?
- Tak, już jedzie, ekipa techniczna
jest w mieszkaniu.
- Dziękuję sierżancie – odwróciła
się i ruszyła po schodkach. Nadian idąc za nią przyglądał się jej sylwetce,
spodnie zgrabnie opinały pośladki, zwężając się ku łydkom. Marynarka
podkreślała zgrabna talię. Wciągnął zapach, znów poczuł fiołki. Musiał znaleźć
jakiś sposób by zapytać ją o wczorajszą noc. Zastanawiał się czy śnił na jawie,
czy tylko on ją widział? Carolyne weszła do otwartego na oścież mieszkania.
Kręcili się już w nim technicy kryminalni, zabezpieczając ślady. Niski i gruby
mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się na widok Carolyne.
- Cześć Mała, dobrze, że nie jadłem
śniadania – powiedział wskazując głową łóżko.
- Cześć Stanley, witaj Eric –
zwróciła się do klęczącego na dywanie mężczyzny. Eric spojrzał na nią.
- Witaj Carolyne, przykro mi... -
zaczął ale uniosła dłoń, więc zamknął usta. Podeszła powoli do łóżka. Nadian
obserwował ją bacznie. Przypatrywała się ofierze, potem zlustrowała pokój,
wyjęła z kieszeni lateksowe rękawiczki i gdy włożyła je na dłonie otworzyła
kilka szuflad nocnej szafki.
- Wygląda na to, że nic nie ruszono.
- Wszystkie drobiazgi były na swoim
miejscu. Kiwnęła dłonią na Nadiana. Podszedł do łóżka. Poduszka, kołdra i
prześcieradło były zakrwawione. Na poduszce leżała tylko głowa kobiety,
pęknięta przez środek. Reszty ciała nie było. Wytrzeszczone oczy przeszywały na
wylot, przerażenie na twarzy świadczyło o panicznym strachu jaki odczuwała
ofiara przed ciosem. Miała świadomość, że czeka ją śmierć.
- Boże – westchnęła - gdzie reszta
ciała?
- Wszędzie - odpowiedział Eric
wskazując na liczne, krwawe ślady na pościeli i podłodze.
I coś jeszcze Carolyne– usłyszała –
łazienka. Wymieniła z Nadianem spojrzenia. Skierował się do łazienki, a ona
podążyła za nim. Wszedł pierwszy i w odruchu złapał idącą za nim Carolyne i
przyciągnął do siebie.
- Nie patrz.
- Puść mnie, Daninsky – odwróciła
się gwałtownie w jego ramionach i wpatrywała się w ścianę łazienki.
Na ścianie
widniał napis Ty dziwko... Litery
napisane krwią były nad wyraz kształtne. Nad napisem przyklejone były różne
zdjęcia Carolyne. W mieszkaniu, w pracy,
gdy spała , jadła, biegała nad brzegiem oceanu, gdy bawiła się w swoim ogródku
z psem. Największe musiało być zrobione w nocy. Przedstawiało nocny pocałunek
jej i Nadiana, a jego twarz była zamazana krwią. Wyschnięte strużki zostawiły
ślady spływajac ze zdjęcia na kafelki. Nadian skupił się, ale nie wyczuł
kompletnie nic, żadnego zapachu gatunku Vi, tylko krew, ludzką z pokoju i
zwierzęcą w łazience, nie rozpoznał też struktury użytej mocy i energii.
- Zbierzcie próbki DNA – rzuciła gdy
wróciła do pokoju. Nogi miała jak z waty, ale nie dała tego po sobie poznać.
Nadian wyczuwał jej niepokój.
Do pokoju
wszedł sierżant, którego widział już wczoraj w czarnym Fordzie, w towarzystwie
wysokiego, starszego mężczyzny.
- Carolyne – mężczyzna podszedł
szybko i przytulił ją. Cmoknęła go w policzek i odsunęła się .
- Dawid, chcę wiedzieć wszystko jak
najszybciej okej? Nadian pozwól. To Dawid Hariss koroner okręgowy.
- Nadian Daninsky – przywitał się.
Carolyne
przywołała Dawida do łóżka.
- Co możesz mi już powiedzieć?
Dawid
założył rękawiczki i dotknął pęknięcia na głowie. Rozchylił lekko płaty skóry.
- Zgon nastąpił godzinę, dwie temu. Myślę, że przyczyną było silne uderzenie,
mające na celu pęknięcie czaszki, bo w środku, tak jak u Lucy brakuje mózgu.
Więcej ci teraz nie powiem. Gdyby była reszta zbadałbym temperaturę wątroby,
ale w tym przypadku...
Carolyne
wymieniła spojrzenie z Nadianem.
- Dzięki Dawid, do północy
potrzebuję raportu.
- Jutro rano.
- Dawid.
- No okej, okej.- Pochylił się nad
tym co pozostało z głowy - Za każdym razem nie wiem czemu ci ulegam – mruknął.
- Bo jestem twoją ukochaną
dziewczynką? - uśmiechnęła się.- Dawid to mój stryj - wyjaśniła Nadianowi – wychowywał mnie.
- Ty też tak z nią masz? Masz ochotę
ją rozszarpać by po chwili obiecać jej wszystko o czym marzy? - zapytał Dawid
Nadiana. Carolyne stanęła i odwróciła się by popatrzeć na swojego nowego
partnera. Jego niebieskie oczy wwiercały się w nią. Zrobiło jej się gorąco. Nie
wiedzieć czemu, z lękiem oczekiwała na
odpowiedź.
- Tak, też tak mam – powiedział
pewnie i powoli, nadal się w nią wpatrując. Poczuła ciepło przenikające jej
drżące ciało. Oczy Nadiana błyszczały, miała nadzieję, że z jej powodu.
W końcu otrząsnęła się z zamyślenia
i odwróciła do sierżanta z nocnego dyżuru, który miał minę jakby chciał kogoś
zabić.
- Richard chcę wiedzieć co tu
robiłeś – stwierdziła ostro.- Nie miałeś
prawa tu być, to nie baza tylko wynajmowane przeze mnie mieszkanie.
- Usłyszałem krzyk.
- Byłeś już po służbie.
- Odesłałem sierżanta Olsena.
- Zakwestionowałeś mój rozkaz?
- Carolyne? - Eric wyszedł z
łazienki z podręcznym cyfrowym mikroskopem. Nadian już to poczuł i znalazł się
od razu przy niej.
- Richard porozmawiamy o tym
później, wracaj do wozu. - odwróciła się przodem do Erica. - co masz?
- DNA będę miał za jakieś jedenaście godzin, jak odwiruję, ale jedno
już wiem. - Nadian wiedziony intuicją
sięgnął po jej drobną dłoń, nie spojrzała na niego, ale też nie wyrwała ręki.
- Krew na ścianie należy do psa.
Carolyne
zesztywniała i podniosła oczy na Nadiana.
- Ja mam psa. W domu. - zamilkła na
chwilę - Pojedziesz ze mną? - zapytała tak cicho, że tylko on usłyszał.
- Oczywiście, nie musisz nawet pytać
– pogłaskał ją kciukiem po ręce.
- Będziemy w kontakcie – rzuciła i
oboje szybko wyszli z mieszkania. Odprowadziło ich zaniepokojone spojrzenie
Dawida. Zaraz za nimi wyszedł sierżant Richard Preston.
Nadian kierował się wskazówkami
Carolyne i po kilkunastu minutach wjechał na podjazd przed piętrowym małym
domem, otoczonym z trzech stron gęstymi krzewami. W doniczkach na werandzie
rosły petunie i surfinie, bujnie ukwiecone. Na podeście stał bujany fotel z
granatową poduszk, a w donicy rósł piękny fioletowy hibiscus.. Ten sielankowy
obraz zakłócał jednak zapach, który Nadian wyczuwał w każdym wdechu, przez
uchylone okno samochodu. Woń psiej krwi. Zaklął w duchu. Jego umysł już poznał
prawdę. Odwrócił głowe w stronę Carolyne. Kiwnęła głową wysiadła. Przez całą
drogę trzymała go za rękę i chwyciła za nią gdy tylko znalazł się obok niej.
Spojrzał na ich splecione dłonie, miał wrażenie, że są stworzone dla siebie.
Zmieszała się.
- Proszę – szepnęła – potrzebuję
tego.
Bez słowa
pokiwał głową, jednak zdumiała go narastająca w nim panika, że po wszystkim
puści jego dłoń. Gdy znaleźli się pod drzwiami Carolyne wyjęła glocka i łokciem
nacisnęła klamkę. Drzwi musiały być otwarte bo uchyliły się z lekkim
skrzypnięciem. Pchnęła je nogą i weszli powoli do środka. Hol i połączony z nim
salon były totalnie splądrowane. Ubrania, książki, osobiste i dekoracyjne
drobiazgi były rozrzucone po całym mieszkaniu.
- Heaven? - zawołała, ale nie
przybiegł, jak miał to w zwyczaju. Poczuła gulę w gardle i drżenie ciała. -
Piesku, chodź do mnie... - Odpowiedziała jej złowroga cisza. - Może jest w
ogrodzie? - odezwała się drżącym głosem. Czuła, że zbiera jej się na płacz.
Weszła na schody i ruszyła w stronę
sypialni. Na korytarzyku leżały części jej bielizny. Czuła za sobą oddech
Nadiana i była mu wdzięczna, za to, że jest. Już nie chciała udawać silnej
kobiety. Potrzebowała psychicznego wsparcia.
Drzwi były otwarte. Weszli i rozejrzeli się. Carolyne podeszła do łóżka
i zdrętwiała gdy zobaczyła szklistą ciecz na prześcieradle. Wyjęła z marynarki
rękawiczki i włożyła jedną na prawą dłoń. Ujęła
w palce odrobinę cieczy i powąchała. Zemdliło ją. Zerwała z dłoni rękawiczkę
wywijając ją na lewą stronę.
- Nasienie .- ucięła krótko. Ten
sukinsyn, kimkolwiek był, onanizował się
w jej łóżku! Nadian wciągnął nosem powietrze. Zmarszczył brwi. Nic nie
czuł, nic, nawet zapachu nasienia. Ktoś ząłóżył blokadę. Nadiana zalała fala
gniewu. Starał się zapanować nad tym, ale nie potrafił. Carolyne zajrzała do
łazienki chcąc jak najszybciej zejść na dół, ale poza bałaganem nie znaleźli
nic. Wyjrzała przez okno w sypialni i omiotła spojrzeniem ogród, ale nigdzie
nie było psa. Gdy zeszli na dół, oboje spostrzegli zamknięte do kuchni drzwi,
więc skierowali się właśnie ku nim. Uchyliła je i poczuła okropny fetor.
Wyciągnęła z marynarki malutkie pudełeczko maści mentolowej i posmarowała skórę
pod nosem, potem podała je Nadianowi. Weszła
i omal nie upadła na stojącego za nią Nadiana.
- Boże ... Nadian – zamarła. Na
stole leżał jej Golden, poćwiartowany i równo ułożony. Ściskając mocno dłoń
Nadiana obeszła stół powoli i dokładnie się przyglądając. Odnalazła każdą część
ciała oprócz serca. Fetor dowodził, że został zamordowany dobre kilka godzin
temu. Klimatyzacja byłą wyłączona. W temperaturze panującej w Nowym Orleanie
ciało szybko się rozkładało. Musiała
tłumić narastające mdłości, ale w końcu podbiegła do zlewu i wszytko z niej
wyrwało. Nadian stanął za nią i trzymał dłoń na czole, dopóki nie skończyła.
Była mu wdzięczna za ten drobny gest. W końcu odetchnęła głęboko, odkręciła
zimna wodę, opłukała zlew, umyła ręce i obmyła twarz. Odwróciła się przodem do
stołu.
- Gdzie serce?- wykrztusiła. Zobaczyła zaparowane od gorącego powietrza
szyby w tylnych drzwiach. Jej spojrzenie powędrowało na kuchenkę. Stał tam
nierdzewny garnek z przykrywką na której stała złożona na pół kartka z napisem
Smacznego . Podeszła i wyczuła, że garnek jest jeszcze ciepły. Wyciągnęła
drżącą dłoń, ale Nadian złapał ją w pasie . Doskonale wiedział co tam jest.
- Carolyne nie – powiedział
stanowczo i odwrócił ją do siebie.
- Puść! - chciała mu się wyrwać -
Puść do cholery! - szarpnęła się mocno, zaskakując go siłą i
runęła by na podłogę gdyby jej nie złapał, przyciągnął ja do siebie nic nie mówiąc.
Stała nawet go nie obejmując, już się nie szarpała, ale po chwili zaczęła płakać i walić
pięściami w jego klatkę piersiową.
- Co za skurwiel – szlochała i wciąż
uderzała Nadiana. Objął ja mocniej, wtuliła się i łkała w jego marynarkę. Nie
miała pojęcia ile czasu tak stali, łzy nie chciały się skończyć, a jego ramiona
były ciepłe i troskliwe. Poczuła się senna, aż wreszcie usłyszała syreny
policyjne. Po chwili do domu weszła ekipa techniczna oraz śledczy Richard i
Ben. Carolyne jak zaprogramowana maszyna złożyła zeznania, a Nadian decydując
za nią, spakował kilka jej rzeczy i zaniósł do swojego samochodu. Potem
przesłuchano jego, a gdy było po wszystkim wziął ją za rękę i pociągnął do
wyjścia.
- Pani porucznik dokąd pani teraz
jedzie? - zapytał Ben, którego Nadian skojarzył z popcornem.
- Pani porucznik zatrzyma się u
mnie, więc w razie potrzeby proszę kontaktować się ze mną, jej telefon będzie
wyłączony – rzucił na odchodne wizytówkę na blat szafki w holu. Carolyne
szurając butami poszła do samochodu. Zapięła pasy i odezwała się, gdy Nadian
zamknął za sobą drzwiczki.
- Odsuną mnie od tej sprawy prawda?
- zadała retoryczne pytanie.
- Gdy składałaś zeznanie,
rozmawiałem z kapitanem, kazał ci iść na dwa tygodnie urlopu... na razie na
dwa.
- Super – mruknęła. - Nie oddadzą mi
tej sprawy.
- Nie wiemy czy łączy się ze sprawą
Neil.
- Wszystko na to wskazuje. Odrąbana
głowa, pęknięta czaszka, brak mózgu. Nowy element to tylko...- zawahała się –
krew Heavena'a na miejscu zbrodni.
- Niby tak, ale też możemy założyć,
że krew znalazła się tam już po zbrodni.
- Mamy mordercę i jakiegoś maniaka,
który zwariował na moim punkcie? Te zdjęcia w łazience... – potarła kilka razy ramiona.
- Może to ta sama osoba, ale dwa
różne motywy? Obiecuję ci, że ten kto to zrobił zapłaci nam za to – powiedział
z powagą. Spojrzała na niego gdy powiedział "nam" i nagle zrozumiała, że zakochała się w tym mężczyźnie, ona stąpająca
twardo po ziemi. Tak szybko. I czuła, że on w niej. To było całkowicie inne
uczucie niż żywiła do Phila. Po pierwsze nagłe, gwałtowne, nierealne, a
jednocześnie pewne. Jak gdyby czekali na siebie od wieków. Nadian sięgnął po
jej dłoń i pocałował koniuszki palców. Mrowienie, które poczuła błyskawicznie
przeniosło się na całe ciało. Chciał ją wyciszyć i ukoić. Wysłał do jej umysłu falę
spokoju śpij moja wojowniczko –
wystosował w myślach polecenie. Ścisnęła mocno jego dłoń i znużona oparła głowę
na fotelu zamykając powoli oczy. Przespała całą drogę.
Obudziła się
dziwnie wypoczeta, jkaby spała kilkanaście godzin, gdy samochód wjeżdżał
przez ogromną tytanową bramę.
- Tu mieszkasz? - ziewnęła
przecierając oczy.
- Tak, ale nie sam. Mam siostrę Sarę
. Mieszka tu również ośmiu mężczyzn z naszej rodziny.
- Hm – pokiwała głową – to trochę
dziwne.
- Dom jest duży, a każdy z nas
został sam na świecie z tych czy innych powodów. Razem jest łatwiej znosić
samotność.
- Nie mają przyjaciół, dziewczyn czy
żon? - zapytała nie kryjąc zdumienia.
- Nie. - Odpowiedział krótko i
zaparkował w dużym garażu, z którego do domu prowadziło drugie wejście. Wysiadł
i otworzył bagażnik, wyjął torbę
Carolyne. Podeszła blisko niego i spojrzała mu w oczy. Ujrzał w nich ufność,
jego dłoń bezwiednie poszukała jej dłoni. Spletli swoje palce.
- Nie martw się, poradzimy sobie ze
wszystkim – rzucił i pociągnął ją do drzwi.
- Cześć siostrzyczko – powiedział
gdy wszedł, a Carolyne uśmiechnęła się słysząc ciepło w jego głosie. Młoda
dziewczyna w zielonej sukience i brązowych leginsach, aż wstała z krzesła i
wpatrywała się w nich zdumiona. Jej spojrzenie zatrzymało się na ich złączonych
dłoniach. Jeszcze nie widziała by Nadian sprowadził do kwatery zwykłego
człowieka. Przez kilkaset lat. Do tego zawsze powtarzał, że nie mogą
nawiązywać ze śmiertelnikami bliskich
relacji. Podniosła w zdziwieniu brwi. Nadian przyprowadził kobietę.
- Saro, to jest Carolyne. Sara moja
siostra.
Kobiety uścisnęły sobie dłonie.
- Miło mi – powiedziała Carolyne,
ale Sara tylko się uśmiechnęła.
- Saro, Carolyne zamieszka z nami przez jakiś czas. -
Sara zamrugała, ale nie zdołała ukryć błysku w oczach. Wyczuwała w tej kobiecie
coś niesamowitego, gorącego i szczerego skierowanego ku jej bratu. - Gdyby ktoś
mnie szukał powiedz, że zobaczymy się za godzinę na naradzie. Zawiadomisz
wszystkich? - Sara pokiwała głową próbując ukryć szeroki uśmiech, Nadian lekko
się usmiechajac przewrócił oczami. Gdy Sara znów usiadła do monitoringu odezwał się.
- Saro... nie miałem okazji
powiedzieć ci jak bardzo się cieszę.
Podniosła na niego swoje lazurowe
oczy. Chciała otworzyć umysł by sam zobaczył jaka jest szczęśliwa, ale nie
mogła dopuścić, by umknęły z niej dawne wspomnienia.
- I jak zabójczo wyglądasz –
uśmiechnął się. W odpowiedzi wstała i okręciła się na pięcie.
- Tak, sukienka też... ale miałem na
myśli twoje oczy ... - pogłaskał ją po rumianych policzkach, które musiały być
wynikiem tego, że napiła się krwi
Aleksieja. A to oznaczało, że znów zaakceptowała siebie. Sara odwzajemniła jego uśmiech i pomachała mu
ręką bo już ciągnął Carolyne w stronę swojego mieszkania. Usiadła do panelu by
podzielić się nowiną z Aleksiejem.
-Zdaje się, że nie przypadłam jej do
gustu – mruknęła Carolyne jakby od niechcenia, idąc za Nadianem długim ciemnym
korytarzem. Nie odwracając się zapytał:
- Skąd
to przypuszczenie?
- Nie odezwała się do mnie ani
słowem.
- Sara nie mówi. Jakiś czas temu –
poczuła, że się spiął, ale mówił dalej – została porwana. Wiele przeszła,
zamknęła się w sobie. Specjaliści mówią, że to tkwi głęboko w jej psychice.
- Och! Przepraszam.
- Nie masz za co, skąd mogłaś
wiedzieć. A ja powinienem cię uprzedzić. - zatrzymał się i nacisnął klamkę,
wpuścił ją przodem. Jej oczom ukazało się duże przestronne mieszkanie,
pomalowane kontrastowo mocnymi kolorami matki ziemi, pomimo to wnętrze
emanowało subtelnością. Nic w tym mieszkaniu nie było przesadzone. Nowoczesne
hebanowe meble, o dziwo nie sprawiały wrażenia surowości. Na podłodze królowały
popielate deski, delikatnie odcinając się od pomalowanych na grafitowo ścian.
Czarny skórzany wypoczynek i trzy fotele do kompletu stały na środku salonu na
grubym, prostokątnym, białym dywanie i tworzyły zgrany zespół z trzema czarnymi
kwadratowymi stoliczkami o różnej szerokości. Okna zasłaniały ciemno szare rolety. Nadian zamknął drzwi, położył torby i
posłał energię Vi do wszystkich lamp w salonie. Wnętrze zabarwiło się kolorami
i jasnym światłem z kilkunastu lampek nocnych i podłogowych. Carolyne
westchnęła zachwycona, obejrzała się na Nadiana, zsunęła ze stóp buty, i
zanużyła stopy w miękkim dywanie,a potem podeszła do małej witrażowej lampki
znajdującej się na komodzie. Kolorowe szkiełka przycięte w różne kształty
tworzyły złotego anioła.
- Jest piękna, kolekcjonujesz lampy?
– wyszeptała, przesuwając palcem po szkle. Rozejrzała się wokół, lampki choć
każda była inna i reprezentowała inną epokę pasowały doskonale do
pomieszczenia. I do Nadiana – pomyślała. Dom – słowo zamigotało w jej głowie.
Nigdy nie miała domu. Nie miała na świecie nikogo z rodziny oprócz stryja. Phil
był kiedyś tym, na którego mogła liczyć. Ale i to okazało się iluzją. Odwróciła
się od lampki i wpadła na stojącego tuż za nią Nadiana. Na chwilę straciła
równowagę, ale złapał ją za ramiona by nie upadła. Nagle sama się sobie dziwiąc
stanęła na palcach i musnęła ustami jego miękkie wargi.
- Dziękuję – szepnęła i poczuła jak
drżą mu dłonie na jej ramionach. Popatrzył jej w oczy i już wiedział, że nigdy
nie pozwoli jej odejść. Miał ochotę rzucić ją teraz na twardą podłogę, zedrzeć
z niej ubranie i kochać się z nią do szaleństwa. Z wielkim trudem stłumił
budzące się w nim pożądanie błagając w duchu by wydarzyło się coś co powstrzyma
go przed zrealizowaniem swoich pragnień. Aleksiej!
- zawołał w myślach przyjaciela. Carolyne wpatrywała się w niego zielonymi
oczami, które teraz pociemniały z podniecenia. Oparła dłonie na jego klatce
piersiowej. Gołym okiem widziała jak drży, czuła, że jest rozpalony. W jego
granatowych teraz oczach czaiło się coś groźnego, niebezpiecznego, ale nie
wrogiego. Nadian zsunął dłonie z jej ramion i zatrzymał na biodrach. Przez
żakard marynarki prześwitywała kremowa koszulka na cienkich ramiączkach. Musiał
zobaczyć więcej! Z jego gardła wyrwał się dziki pomruk i przyciągnął ją mocno
do siebie. Swe pełne usta przycisnął do jej warg i wdarł się językiem do jej wnętrza.
To czego zaczął doświadczać, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Carolyne
topniała w jego ramionach. Poddała się wbrew rozsądkowi tej dzikiej żądzy,
którą w niej obudził. Zaczęła zdzierać z niego marynarkę, a on szamotał się z
jej ubraniem. Nagle ktoś zapukał i nie czekając na zaproszenie otworzył drzwi.
Carolyne odskoczyła od Nadiana, ale zdążył ją chwycić za nadgarstek. Potem
splótł palce z jej palcami. Nie chciał jej puścic nawet na kilka sekund. W
drzwiach stał Aleksiej. Nadian sklął siebie w duchu, że go zawołał, ale bał się
siebie. Jeszcze nigdy w swoim długim życiu nie czuł takiego pożądania, tak
dzikiej namiętności, szturmem wlewającej się w niego, takiego żaru, który jak
gorąca lawa z wybuchającego wulkanu trawił w nim resztki człowieczeństwa.
Aleksiej stał w progu wpatrując się w nich. Jego oczy były tak ogromne ze
zdziwienia jak nocą u palczaków. Nie poruszył się i nic nie mówił. Nadian
uniósł kąciki ust w uśmiechu, próbując nie parsknąć w głos. Gdy spojrzał na
Carolyne widział rozbawienie w jej oczach, choć wyczuwał też nieśmiałość. Aleksiej w końcu zrobił krok
do przodu i zamknął drzwi. Minę miał bezcenną.
-Wzywałeś mnie ? - zapytał oficjalną
formą, nie wiedząc czy może sobie pozwolić na okazywanie ich codziennej
zażyłości.
- Nie – odparł z całą powagą Nadian.
- Ale dałbym głowę... – zawahał się
i usłyszał w myślach przekaz
Wzywałem
Aleksiej, ale niepotrzebnie.
Właśnie
widzę. Usłyszał
w swojej głowie jego śmiech. Co tu się
dzieje? Kto to?
- Aleksiej poznaj Carolyne -
powiedział już na głos.
- Carolyne Hariss - wyciągnęła do
niego rękę na powitanie. - Porucznik policji w Nowym Orleanie.
Aleksiej
uścisnął szczupłą, ale jak się przekonał silną dłoń.
- Aleksiej Awramow, pracuję z
Nadianem.
-W FBI? - spytała, a Nadian poczuł
głód słysząc jej zmysłowy głos, który docierał aż pod powierzchnię jego skóry.
-Tak – odpowiedział pewnie.
- Jesteście Czerwoną komórką?
Nadian
pociągnął jej rękę wyrywając z uścisku Aleksieja i znów chwycił jej palce.
Aleksiej aż zamrugał.
Nie
zjem ci jej-
wyszczerzył białe zęby.
Idiota
– Nadian uśmiechnął
się szczerze.
- Coś w tym rodzaju – rzucił
obojętnie – powiedzmy, że jesteśmy ponad prawem.
Spojrzała
na Nadiana, już nie drążyła tematu, ale wiedział, że wróci do tego na pewno.
Była zbyt inteligentna by tak to zostawić. I była policjantką.
- Aleksiej zajrzysz do Sary i
poprosisz by przygotowała coś do jedzenia ?
- Ja przygotuję, a Sara przyniesie
gdy pójdziemy na naradę – srebrne plamki błysnęły w jego oczach.
Nie ochronisz jej przed bólem
Ale mogę próbować.
Mam wrażenie, że sobie już poradziła i wybrała.
Tak? –
spojrzał w oczy Nadiana i zobaczył w nich zaufanie i akceptację. Dziękuję
Nadian.
Drobiazg przyjacielu, co do Carolyne wyjaśnię ci później.
Czekam niecierpliwie - roześmiał się i wyszedł z mieszkania.
Nadian zamknął umysł przed wszystkimi i odwrócił się do Carolyne. Nadal
trzymając go za rękę opadła na kanapę.
- Mam mieszkać u Ciebie?- ton głosu
przybrała obojętny i Nadian nie wiedział jakiej odpowiedzi od niego oczekuje.
- Mogę dać ci inne mieszkanie.
Jesteśmy doskonale przygotowani na wielu gości. Jak wolisz.
- Ile masz tu u siebie sypialni?
- Jedną – odpowiedział ochrypłym z
podniecenia głosem.
- To poproszę jakiś przytulny i mały
pokoik, bo skoro masz jedną sypialnię to chyba nie mam wyboru.
- Ty to powiedziałaś, ja widzę cię
bardzo wyraźnie w swoim łóżku.- Uśmiechnął się.
- Paskuda - rzuciła pod nosem. Ale
zamyśliła się i zmarszczyła czoło. Nadian przysiadł na brzegu kanapy i ujął w
swoje dłonie jej drobną twarz. Włosy wsunął za uszy.
- Carolyne zrobisz jak uważasz. Ale
wiedz, że nie zrobię niczego na co nie wyrazisz zgody. Spojrzał głęboko w jej
śliczne, zachodzące mgłą oczy. Brązowe rzęsy zawijały się na powieki. Roztarł
kciukiem zmarszczki czoła. Odruchowo przycisnęła policzek do jego dłoni. - możesz mi zaufać – wyszeptał.
- Ufam ci – Nadian uniósł brwi.
- To w czym problem? - zapytał.
- Sobie
nie ufam – powiedziała cicho i zarzuciła mu ręce na szyję.